poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Amerykańska norma (Akcji „Jajo” ciąg dalszy)

Wśród piszących do „romantycznej” znalazł się mężczyzna, przedstawiający się jako profesor, Polak z pochodzenia, obecnie mieszkający w Stanach. Zapytał, czy chciałaby się spotkać. No i niech napisze o sobie coś więcej. I zdjęcie niech wyśle. Przeczytała, pomyślała… i wróciła do pracy. Po pół godzinie namysłu uznała, że jednak Profesorowi należy się odpowiedź. Niech nie myśli, że taki ważny! Bo mail, choć formalnie poprawny, był jakiś taki… ważniacki w tonie. Odpisała, że nie wyśle zdjęcia, bo nie ma na to ochoty, że niech sprecyzuje „coś o sobie”, które ma mu napisać, a on sam niech rozwinie trochę opis siebie. Profesor, ale czego? I gdzie aktualnie przebywa? Bo ten spacer to w Polsce, jak mniema? Odpowiedź przyszła szybko, Profesor zgodził się na to, że zdjęcia nie otrzyma, ale wysyła swoje. Poza tym interesuje go, czy jest wysportowana i czy ma jakieś nałogi, bo nie lubi grubasów i nałogowców. Jedno i drugie świadczy o słabej woli, a on takich ludzi nie lubi. Nie zadaje się też z głupcami, bo po co? Jasne, pomyślała, i nie odpisała. Ale jego zdjęcie… no niby jak zdjęcie. Nie prosiła o nie, ale niestety – coś ją zatrzymało. Może ten uśmiech i widoczne piękne, zdrowe zęby? A może zgadzający się z bezczelnym tonem maila wyraz twarzy? Trochę ją podkusiło, żeby sprawdzić w realu, czy ten tupet ma jakieś oparcie. Więc napisała, że owszem, spotka się z nim, ale jest to możliwe tylko dzisiaj, w godzinach późnopopołudniowych. I wciąż nie wyśle mu swojego zdjęcia. Okej, odpisał. Umówili się na osiemnastą, ustalili znak rozpoznawczy, wymienili się numerami telefonów.
Gąska wciąż starała się być twardą Gęsią. Na spotkanie więc owszem, wyszykowała się starannie, ale równie dokładnie tłumiła ewentualne emocje i nadzieje. Bo, nie oszukujmy się, zawsze jakieś są… Dopilnowała, by nie być za wcześnie. Kiedy jednak za minutę do godziny zero podchodziła do umówionego miejsca, dostała od niego sms-a, że on będzie ok. dziesięć minut później… No cóż, pomyślała Gąska, następnym razem… Nie, nie z nim, ale jakimkolwiek następnym razem wyjdę z domu jeszcze później… Tymczasem starała się przybrać niedbały wyraz twarzy i nie zdradzać targających wnętrzem emocji. Na szczęście długo nie czekała. Profesor Tom dotarł na miejsce, obejrzał ją od góry do dołu i z powrotem, po czym najwyraźniej uznał, że może być, bo zaproponował spacer.
Gąska nieźle się umęczyła. Nie tyle chodzeniem, co ciężkim egzaminem, jaki musiała zdać. Czuła, że nie tylko każde jej słowo jest oceniane, ale i mrugnięcie powieką, odrzucenie włosów i sposób, w jaki łyka ślinę. Także reakcje na jego słowa były pilnie śledzone. Może by tego nie zauważyła, gdyby nie jej wcześniejsze doświadczenia… Niestety, wciąż nie umiała jednego: powiedzieć, że jej się to nie podoba, i pójść. Męczyła się więc w imię kulturalnego (jej zdaniem) zachowania, mającego na celu niesprawienie mu przykrości informacją, że zachowuje się jak palant. Co z tego, że z tytułem naukowym… Starała się wytrzymać jakieś minimum czasowe, żeby kulturalnie zrobić w tył zwrot. Niestety, kultura czasem bywa przeciwko tym, którzy uznają jej zasady. Tom bowiem świetnie to wykorzystał, jak również jej subtelność i delikatność, a każde jej zawahanie czy zaskoczenie jego niekoniecznie miłą bezpośredniością rozgrywał na swoją korzyść. Jestem taki światowy, nowoczesny, amerykański, a ty za to prowincjalną gąską – zdawał się mówić. Nie ukrywał, że jest żonaty, ale żona „została w Stanach, zresztą jesteśmy w separacji”, nie ukrywał, że sprawdza, jak daleko może się posunąć.
Wreszcie Gąska otrząsnęła się z tego dziwnego wpływu, jaki na nią wywierał i który nie pozwalał jej odwrócić się na pięcie i odejść. Wciąż nie wiedziała, co jest „nie tak”, wiedziała tylko, że nie chce gościa więcej widzieć. Tymczasem zaczęła się żegnać. O nie, nie tak łatwo. Udając dżentelmena, odprowadził ją na przystanek, nareszcie zaczął ją komplementować, podkreślając, że zaskoczyła go pozytywnie urodą i inteligencją… Kiedy Gąska z ulgą oznajmiła, że właśnie jedzie jej autobus, złapał ją w objęcia i chciał pocałować. Wyrwała mu się z siłą, która zaskoczyła ją samą, a całą drogę w autobusie nieledwie pluła, choć przecież nic się nie stało. Po powrocie czekał na nią już mail. Profesor napisał, że w sumie jest niezłą laską i chętnie zjadłby z nią kolację. Przymrużone oczko na końcu dookreślało cel zaproszenia… Gąskę zemdliło. Dopiero rano, przed wyjściem do pracy, odpisała: „Dziękuję za zaproszenie, ale kolacja z profesorem to dla mnie zbyt wielki zaszczyt”. Myślała, że epizod skończony. A to była dopiero część pierwsza…

Jakiś czas potem, gdy Gąska już właściwie zapomniała o całej akcji „Jajo”, nadszedł sylwester. Normalna kolej rzeczy, czas upływa. Życie Gąski wyglądało jednak zupełnie inaczej. Straciła pracę, nie miała zleceń, nie miała pomysłu na cokolwiek. Dni upływały jej na… po prostu upływały. W sylwestra nastąpił ostateczny kryzys. Nawet nie chodziło o to, że nigdzie nie szła. Bardziej o świadomość, że pojutrze też nigdzie nie pójdzie, a kolejne rachunki zapłacą się nie wiadomo jak. Całe dni będą upływać na beznadziejnym oczekiwaniu jakiejkolwiek poprawy losu… Gąska była trzeźwa, ale stopniowo nakręciła się tak, że już nie musiała pić, by czuć się coraz gorzej i coraz mniej kontrolować swoje emocje. W tym stanie ducha wpadła na „fantastyczny” pomysł, by wysłać życzenia noworoczne do znajomych. Tak na zasadzie: zrobię coś normalnego i typowego, na przekór własnym dołom. I napisała jakąś formułkę, wcisnęła „roześlij” i poszła w końcu spać. Rano okazało się, że życzenia dostał również amerykański Tom. I bardzo się z tych życzeń ucieszył… Zaczęli pisać, tym razem po koleżeńsku. Gąska miała jakiś czasowy wypełniacz, on widać też coś z tego miał, bo w bezinteresowność nie wierzyła, ale nie wnikała. Chce, niech pisze. I pisał, pisał, aż wreszcie przyjechał do Polski. Zadzwonił do Gąski i spytał, czy może wpaść, niech tylko poda mu adres. Ale po co, spytała nad wyraz inteligentnie. – No jak to po co, odpowiedział. Przecież nie po to piszemy ze sobą od miesiąca, żebyśmy teraz nie mieli pójść do łóżka, w Ameryce to norma. – Ale ja nie chcę, odpowiedziała, mnie to nie interesuje. – Dziwna jesteś, czego się boisz? Że w ciążę zajdziesz? – Nie no, jeśli już, to tego że alimentów nie będziesz płacił, zripostowała odruchowo, ale ja myślałam, że jak przyjedziesz to na jakiś spacer pójdziemy, na kawę… – Szkoda czasu, odpowiedział i się rozłączył.

Gąska odłożyła telefon i pomyślała, że ma dosyć. Może pozwoliła na takie traktowanie, może trzeba była od początku machnąć ręką, może w ogóle niepotrzebna była cała akcja „Jajo”. Tak czy owak, nie cofnie czasu. Straciła wiarę w to, że spotka kogoś, kto będzie dla niej. Od tamtej pory skoncentrowała się na odkładaniu kasy. Postanowiła być sama, a kiedyś tam, gdy już będzie dużo, dużo starsza, wykorzystać zebrane pieniądze na zafundowanie sobie żigolaka.

2 komentarze:

  1. żeby nam tylko ta Gąseczka nie zmądrzała za szybko, bo tak fajnie się czyta te jej przygody :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to Cię zmartwię, bo na razie to Gąska musi trochę od przygód odpocząć... ;)

      Usuń