Wśród piszących do „romantycznej”
znalazł się mężczyzna, przedstawiający się jako profesor, Polak z pochodzenia,
obecnie mieszkający w Stanach. Zapytał, czy chciałaby się spotkać. No i niech napisze
o sobie coś więcej. I zdjęcie niech wyśle. Przeczytała, pomyślała… i wróciła do
pracy. Po pół godzinie namysłu uznała, że jednak Profesorowi należy się
odpowiedź. Niech nie myśli, że taki ważny! Bo mail, choć formalnie poprawny,
był jakiś taki… ważniacki w tonie. Odpisała, że nie wyśle zdjęcia, bo nie ma na
to ochoty, że niech sprecyzuje „coś o sobie”, które ma mu napisać, a on sam
niech rozwinie trochę opis siebie. Profesor, ale czego? I gdzie aktualnie
przebywa? Bo ten spacer to w Polsce, jak mniema? Odpowiedź przyszła szybko,
Profesor zgodził się na to, że zdjęcia nie otrzyma, ale wysyła swoje. Poza tym
interesuje go, czy jest wysportowana i czy ma jakieś nałogi, bo nie lubi
grubasów i nałogowców. Jedno i drugie świadczy o słabej woli, a on takich ludzi
nie lubi. Nie zadaje się też z głupcami, bo po co? Jasne, pomyślała, i nie
odpisała. Ale jego zdjęcie… no niby jak zdjęcie. Nie prosiła o nie, ale
niestety – coś ją zatrzymało. Może ten uśmiech i widoczne piękne, zdrowe zęby? A
może zgadzający się z bezczelnym tonem maila wyraz twarzy? Trochę ją podkusiło,
żeby sprawdzić w realu, czy ten tupet ma jakieś oparcie. Więc napisała, że
owszem, spotka się z nim, ale jest to możliwe tylko dzisiaj, w godzinach
późnopopołudniowych. I wciąż nie wyśle mu swojego zdjęcia. Okej, odpisał. Umówili
się na osiemnastą, ustalili znak rozpoznawczy, wymienili się numerami
telefonów.
Gąska wciąż starała się być twardą
Gęsią. Na spotkanie więc owszem, wyszykowała się starannie, ale równie dokładnie
tłumiła ewentualne emocje i nadzieje. Bo, nie oszukujmy się, zawsze jakieś są…
Dopilnowała, by nie być za wcześnie. Kiedy jednak za minutę do godziny zero
podchodziła do umówionego miejsca, dostała od niego sms-a, że on będzie ok. dziesięć
minut później… No cóż, pomyślała Gąska, następnym razem… Nie, nie z nim, ale
jakimkolwiek następnym razem wyjdę z domu jeszcze później… Tymczasem starała
się przybrać niedbały wyraz twarzy i nie zdradzać targających wnętrzem emocji.
Na szczęście długo nie czekała. Profesor Tom dotarł na miejsce, obejrzał ją od
góry do dołu i z powrotem, po czym najwyraźniej uznał, że może być, bo
zaproponował spacer.
Gąska nieźle się umęczyła. Nie tyle
chodzeniem, co ciężkim egzaminem, jaki musiała zdać. Czuła, że nie tylko każde
jej słowo jest oceniane, ale i mrugnięcie powieką, odrzucenie włosów i sposób,
w jaki łyka ślinę. Także reakcje na jego słowa były pilnie śledzone. Może by
tego nie zauważyła, gdyby nie jej wcześniejsze doświadczenia… Niestety, wciąż
nie umiała jednego: powiedzieć, że jej się to nie podoba, i pójść. Męczyła się
więc w imię kulturalnego (jej zdaniem) zachowania, mającego na celu
niesprawienie mu przykrości informacją, że zachowuje się jak palant. Co z tego,
że z tytułem naukowym… Starała się wytrzymać jakieś minimum czasowe, żeby
kulturalnie zrobić w tył zwrot. Niestety, kultura czasem bywa przeciwko tym,
którzy uznają jej zasady. Tom bowiem świetnie to wykorzystał, jak również jej
subtelność i delikatność, a każde jej zawahanie czy zaskoczenie jego
niekoniecznie miłą bezpośredniością rozgrywał na swoją korzyść. Jestem taki światowy,
nowoczesny, amerykański, a ty za to prowincjalną gąską – zdawał się mówić. Nie ukrywał,
że jest żonaty, ale żona „została w Stanach, zresztą jesteśmy w separacji”, nie
ukrywał, że sprawdza, jak daleko może się posunąć.
Wreszcie Gąska otrząsnęła się z tego
dziwnego wpływu, jaki na nią wywierał i który nie pozwalał jej odwrócić się na
pięcie i odejść. Wciąż nie wiedziała, co jest „nie tak”, wiedziała tylko, że
nie chce gościa więcej widzieć. Tymczasem zaczęła się żegnać. O nie, nie tak
łatwo. Udając dżentelmena, odprowadził ją na przystanek, nareszcie zaczął ją
komplementować, podkreślając, że zaskoczyła go pozytywnie urodą i inteligencją…
Kiedy Gąska z ulgą oznajmiła, że właśnie jedzie jej autobus, złapał ją w
objęcia i chciał pocałować. Wyrwała mu się z siłą, która zaskoczyła ją samą, a
całą drogę w autobusie nieledwie pluła, choć przecież nic się nie stało. Po powrocie
czekał na nią już mail. Profesor napisał, że w sumie jest niezłą laską i
chętnie zjadłby z nią kolację. Przymrużone oczko na końcu dookreślało cel
zaproszenia… Gąskę zemdliło. Dopiero rano, przed wyjściem do pracy, odpisała: „Dziękuję
za zaproszenie, ale kolacja z profesorem to dla mnie zbyt wielki zaszczyt”.
Myślała, że epizod skończony. A to była dopiero część pierwsza…
Jakiś czas potem, gdy Gąska już
właściwie zapomniała o całej akcji „Jajo”, nadszedł sylwester. Normalna kolej
rzeczy, czas upływa. Życie Gąski wyglądało jednak zupełnie inaczej. Straciła pracę,
nie miała zleceń, nie miała pomysłu na cokolwiek. Dni upływały jej na… po prostu
upływały. W sylwestra nastąpił ostateczny kryzys. Nawet nie chodziło o to, że
nigdzie nie szła. Bardziej o świadomość, że pojutrze też nigdzie nie pójdzie, a
kolejne rachunki zapłacą się nie wiadomo jak. Całe dni będą upływać na
beznadziejnym oczekiwaniu jakiejkolwiek poprawy losu… Gąska była trzeźwa, ale
stopniowo nakręciła się tak, że już nie musiała pić, by czuć się coraz gorzej i
coraz mniej kontrolować swoje emocje. W tym stanie ducha wpadła na „fantastyczny”
pomysł, by wysłać życzenia noworoczne do znajomych. Tak na zasadzie: zrobię coś
normalnego i typowego, na przekór własnym dołom. I napisała jakąś formułkę,
wcisnęła „roześlij” i poszła w końcu spać. Rano okazało się, że życzenia dostał
również amerykański Tom. I bardzo się z tych życzeń ucieszył… Zaczęli pisać,
tym razem po koleżeńsku. Gąska miała jakiś czasowy wypełniacz, on widać też coś
z tego miał, bo w bezinteresowność nie wierzyła, ale nie wnikała. Chce, niech
pisze. I pisał, pisał, aż wreszcie przyjechał do Polski. Zadzwonił do Gąski i
spytał, czy może wpaść, niech tylko poda mu adres. Ale po co, spytała nad wyraz inteligentnie. – No jak to po co, odpowiedział. Przecież
nie po to piszemy ze sobą od miesiąca, żebyśmy teraz nie mieli pójść do łóżka,
w Ameryce to norma. – Ale ja nie chcę,
odpowiedziała, mnie to nie interesuje.
– Dziwna jesteś, czego się boisz? Że w
ciążę zajdziesz? – Nie no, jeśli już,
to tego że alimentów nie będziesz płacił, zripostowała odruchowo, ale ja myślałam, że jak przyjedziesz to na
jakiś spacer pójdziemy, na kawę… – Szkoda
czasu, odpowiedział i się rozłączył.
Gąska odłożyła telefon i pomyślała,
że ma dosyć. Może pozwoliła na takie traktowanie, może trzeba była od początku
machnąć ręką, może w ogóle niepotrzebna była cała akcja „Jajo”. Tak czy owak,
nie cofnie czasu. Straciła wiarę w to, że spotka kogoś, kto będzie dla niej. Od
tamtej pory skoncentrowała się na odkładaniu kasy. Postanowiła być sama, a
kiedyś tam, gdy już będzie dużo, dużo starsza, wykorzystać zebrane pieniądze na
zafundowanie sobie żigolaka.
żeby nam tylko ta Gąseczka nie zmądrzała za szybko, bo tak fajnie się czyta te jej przygody :)
OdpowiedzUsuńOjej, to Cię zmartwię, bo na razie to Gąska musi trochę od przygód odpocząć... ;)
Usuń