piątek, 11 kwietnia 2014

Kocio piórkuje

Uśmiałam się kiedyś, gdy u Kociej Łapki przeczytałam, że mają kota piórkoholika. Okazało się niedawno, że i mnie to spotkało – Kocio jest uzależniony od wędki z piórkami... Ale od początku.
Jak łatwo pewnie zauważyć, rozpieszczam Kocia na wszelkie możliwe sposoby. No, oczywiście staram się go wychowywać, ale nie umiem odmówić sobie częstego sprawiania mu przyjemności. Więc szafka jest – poza karmą – pełna kocich przysmaków, a pokój wypełniony zabawkami. Myślę też, że jestem dobrym i lubianym klientem sklepów zoologicznych.;) Faktem jednak jest, że dość szybko przestałam słuchać opinii sprzedawców: „Kotom się to podoba”. Zaledwie dwa razy kupiłam zabaweczki, na które Kocio nie raczył łapki podnieść. Szczerze, to mu się nie dziwię, bo mi też się nie podobały, ale że miały być dla niego, to zdałam się na radę sprzedawcy. Za to szybko wyłapałam, co go kręci, i tym typem zabaweczek staram się Kocia uszczęśliwiać.
Pierwszą jego ukochaną zabaweczką – taką już świadomie wybraną, a  nie, że jedyną – była papużka. Doczepiona do niej linka, to chyba nawet wędka nie była, nie pamiętam. Papużka bowiem szybko zyskała wolność ;), znaczy nie od Kocia. Straciła czub, straciła ogon, w zasadzie został kadłubek mało przypominający już ptaka, przez Kocia jednak ukochany. Kadłubek był noszony wszędzie, wiele razy – kąpany w misce z wodą (niekiedy widziałam, że celowo...), ale wciąż był najkochańszy na świecie. Ufefluniony nieziemsko, wreszcie gdzieś się zapodział (uf). Jeszcze parę dni temu na topie była myszka, czymś grzechocząca w środku. Kocio szybko skrócił jej ogon, a poza tym – akceptował. ;)
Kupiłam też oczywiście laserek, a co. Zabawka niesamowita, tylko szybko jednak zostałam ostrzeżona przez panią weterynarz, że zbyt intensywna zabawa może się niefajnie skończyć. Nie chodzi tylko o oślepienie światłem lasera (tu można się po prostu starać być ostrożnym). Bardziej o to, że kot tej kropki nigdy przecież nie złapie i może go to sfrustrować. Myślę, że coś w tym jest. Tylko jak to wytłumaczyć kotu, który z drugiego końca mieszkania słyszał, że biorę laserek i przylatywał, wydając niesamowity dźwięk z siebie, jakby wręcz kwik. Kocha laserek i jak nieraz nie mogę Kocia znaleźć, to „szukam” właśnie tak. O ile kot nie został gdzieś przypadkiem w szafie albo zamkniętej przed nim kuchni, to po zapaleniu laserka znajdzie się przy mnie błyskawicznie.
Osobnym tematem są pudełka. Wiadomo, tłumaczyć nie trzeba. Ostatnio jednak przestał się nimi interesować, więc zebrałam je razem, aby za jednym zamachem wyrzucić. To było ponad siły kota, jak zresztą widać na tych filmikach (jakość telefoniczna, ale lepszy rydz niż nic):






Nie żałuję też Kociowi chodzenia po wysokościach. O ile nie kończy się to zwisaniem z firanek (zaledwie dwa razy) lub wchodzeniem w miejsca dla niego niezbyt bezpieczne – np. tam, gdzie szkło – jeszcze całe..., to niech sobie chodzi.
No, raz miałam problem. Zawiesiłam sobie nad łóżkiem (no dobra, tata zawiesił) taki dywanik. Wiem, że staroświeckie to, ale mi się podobało, a i cieplej w zimie tak spać niż przy gołej ścianie. Kocio zwariował na jego punkcie. Noc zaczynała się wskakiwaniem na to i spadaniem, często planowym, najczęściej na mnie. Nie pomogło odganianie, „akyszkowanie”, wyrzucanie na noc z pokoju. Po trzech dniach dywanik zwisał smętnie na sześciu  (z piętnastu) gwoździkach. Zdjęłam go. Kocio jeszcze do dziś siada i patrzy w to miejsce – a może dywanik jednak odrósł…?
Czasem próbuje wspinać się po balkonowej siatce, częściej jednak ją obmiaukuje i fuka na nią, jaka niedobra. Teraz sezon balkonowy w pełni, więc stawiam mu tam drapaczek, ale rzadko z niego korzysta. Przynajmniej ja nie widzę. Na siatce zaś zaczepiłam elementy wędek. Kocio bowiem w pewnym momencie wykazał wobec nich wielkie zainteresowanie. Mieliśmy więc ich kilka i zabawa była przednia. Uwielbiał łapać tę myszkę dyndającą na końcu sznurka, zwłaszcza że ona coś tam gadała przy dotknięciu. Nie zawsze jednak mogłam mu tą wędką machać, więc bawił się myszką, a wędka leżała na podłodze. No i któregoś razu zauważyłam, że leży sam kijek. Tak, Kocio odgryzł sznurek. Również w drugiej wędce. Cóż, skoro tak woli... Kijki zostawiłam „na pokojach” – świetnie się sprawdzają jako pomoc przy wydłubywaniu wrzuconych pod regał czy łóżko drobiazgów, a sznurki z myszkami zaczepiłam o siatkę balkonową. I Kocio czasem sobie je trąci, gdy tak siedzi i obserwuje teren...
Uznałam więc, że Kocio jest bardzo ekonomicznym stworzonkiem, bo pisałam, że najlepszą, nieśmiertelną zabawą były nakrętki od butelek. Były. Do minionego weekendu.
Zamówiłam trochę karmy i żwirku w promocyjnych cenach, jakoś lubię mieć zapas i nie martwić się, że czegoś znienacka zabraknie. Przy okazji wzięłam „na spróbowanie” coś takiego, co odmieniło nasze życie. Wydawało mi się, że to zwykła wędka. Okazało się, że mój Kocio oszalał.
Po pierwszym machnięciu sama usłyszałam jakby szelest skrzydeł, więc na pewno kot miał jeszcze lepsze doznania. I się zaczęło. Różnie już Kocio skakał po pokoju, ale takich salt i takiej ekscytacji to naprawdę nie widziałam. Po pół godzinie miał całe czarne oczy, tak mu się źrenice rozszerzyły, a język był na wierzchu. Aż się trochę przestraszyłam. Schowałam wędkę i kazałam mu odpocząć. Kot zasnął tak, że spał kamieniem do rana (a była dwudziesta trzecia maks). I do tego po raz pierwszy – przysięgam! – nie poczuł, że położyłam się obok. (A raczej: wcisnęłam...). Był tak zgoniony, że pierwszy raz miał pod ogonem, z kim tej nocy śpi...
Rano, kiedy wstaliśmy i zjedliśmy śniadanie, popatrzył na mnie wyczekująco. Wierzyć mi się nie chciało, że chodzi o wędkę, ale wzięłam do ręki... i Kocio aż kwiknął i stęknął z zachwytu. Jako że to była sobota, a jakoś wyjątkowo roboty nie miałam, to bawiliśmy się przez większość dnia. Nie pytajcie o stan wędki ani mojej ręki. Ważne, że Kocio był szczęśliwy. Niestety, noc już spędził na parapecie, a ja sama w łóżku... ;)
Kolejne dni mijają podobnie, choć wędkę dawkuję ostrożniej, bo nie mam sił i czasu, a poza tym piórka są w opłakanym stanie. A boję się myśleć, co będzie, jak wędka się „skończy”. Kupno nowej plus koszt dostawy mnie może aż tak nie przeraża, ale na litość, jakie ja mam mieć tego zapasy...? I kiedy mam żyć? ;) I żeby jeszcze w nocy wynagrodził. ;) Ech, ten mój nałogowiec kochany...
Tak więc zmieniam apel. Nie proszę już o nakrętki. Zbierajmy piórka dla Kocia (i trochę – dla mnie). Proszę. :)


Piórka! Jesteście moje!
Hm, może uda się to odgryźć? Po nic, oczywiście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz