Na wstępie wyznam, że te
szczegóły będą dotyczyć faktów z życia mojego i Kocia. Od razu zapewniam:
wszystko dzieje się zgodnie z prawem. Nie łamię swoim zachowaniem żadnej ustawy. ;)
Wciąż nie wiem, co takiego zrobiłam
Kociowi albo co takiego ma on w tym swoim łebku zakodowane, ale nie możemy
przełamać problemu (nie)przytulania się. Odpuściłabym dawno, gdyby on był naprawdę
niedotykalski, autystyczny, wyobcowany czy jeszcze jakiś. Ale obserwuję coś
przeciwnego. Przede wszystkim wiem, że lubi dotyk, kontakt i szuka go. Wielokrotnie
było tak, że przyłaził do mnie z innego pomieszczenia albo przerywał zabawę czy
inne balkonowanie, żeby tylko się połasić. Oczywiście na jego warunkach, więc
po prostu przeszedł się po mnie, obtarł, dotknął noskiem. Szybko przestałam
wyciągać łapy, żeby głaskać; tego nie chciał, ale chciał się obetrzeć. A proszę
uprzejmie. ;)
Inna sprawa: spanie. Często gęsto
Kocio łapie drzemki i szuka wtedy miejsca w pobliżu mnie. Prędzej czy później,
nawet jeśli pierwotnie uwali się gdzie indziej, to przychodzi do mnie. I tak,
wiem, że tak naprawdę przychodzi na miękkie łóżko, na którym zazwyczaj siedzę z
laptopem i pracuję. Mnie też na jego miejscu byłoby wygodniej. Ale niby
zachowuje dystans fizyczny, a jednak często układa się tak, by jakimś koniuszkiem
siebie mnie dotykać: ogonem, łapką, uchem… Nieraz mogę nawet głaskać. W nocy,
jak już zgaszę światło, przychodzi na mizianki, ale potem jednak ucieka i idzie
spać na parapet, dywan, podłogę… ostatnio pierwszy raz spał na półce, na której
nigdy wcześniej się nie kładł. Ba! nawet na nią nie wchodził. Tylko że ja też
po raz pierwszy położyłam tam swoje dokumenty z pracy, umowy, rachunki… Kocio
najwyraźniej przejął się ich wagą i tak całą noc dzielnie stróżował. ;) Rano
zwykle jednak budzimy się obok siebie, a jeśli nie, to przylatuje na
przytulaski. Mruczy wtedy, wygina się, łasi… i nagle widzę w jego oczach taki
błysk, jakby pomyślał: „O rety, zapomniałem się!”. (Czasem zaś, ale to już zakrawa na patologię, kiedy chcę kota podstępem wyrzucić z pomieszczenia, a wiadomo, że to niełatwe, to idę do niego z otwartymi ramionami i mówię, że zaraz go przytulę. Jak on zwiewa! :P).
I jakoś tak zaczyna mi wychodzić, że
coś go blokuje i nie pozwala całkiem się rozluźnić. Niekiedy zmęczenie daje za
wygraną i usypia cały Kocio, łącznie z mechanizmami obronnymi, ale chwila
przytomności – i już, kota nie ma! Od samego początku, jak go wzięłam do
siebie, był dzikuskiem, ale minęło już trochę czasu od października. Osoby,
które go widziały w pierwszych dwóch miesiącach, widzą, jak bardzo się zmienił
i złagodniał. Jasne, poczuł się pewnie na swoim terenie. Tylko o co chodzi „z
nami”? ;)
Znowu, uznałabym, że po prostu tak
ma. Odkąd mieszkamy razem, wyłapałam jednak dwa typy sytuacji, kiedy Kocio
przełamuje wszelkie opory i okazuje mi swoją kocią serdeczność całym sobą i bez
skrępowania. I teraz właśnie będą intymne zwierzenia. :P
Po pierwsze, Kocio bardzo przejmuje
się moimi migrenami. Zdarzyło mi się ich już trochę mieć od czasu jego
przybycia. Zawsze kot jest wtedy największą pociechą. Wprawdzie nie ugotuje
zupy i nie poda leków, ale na swój koci sposób pilnuje mnie i śpi przy mnie najbliżej jak się da. Nie ma mowy o łobuzowaniu. Za to ja staram się zbierać siły
na czas napełniania miski, ale Kocio akceptuje przesunięcia czasowe.
Druga sytuacja jest już bardzo
osobista. I o ile rozumiem kocie reakcje w czasie mojej migreny, to tej nie
ogarniam. Dobrze, już mówię. Otóż kot wręcz ekstazą reaguje na moją depilację. (Na
marginesie: nie uważam, żebym wyjawiała niesamowicie intymny sekret, pisząc, że
się depiluję. Przeciwnie – tak by było, gdybym napisała, że nigdy tego nie
robiłam...). Nie na efekt, ale właśnie proces. Nie wiem, czy dźwięk depilatora go
tak kręci, czy też uważa, że dzieje mi się wtedy krzywda… Nie wiem. W każdym
razie w wyjątkowej ciszy i ogromnym skupieniu asystuje mi przy zabiegu. Jak tylko usłyszy charakterystyczny dźwięk, rzuca wszystko i leci, by czuwać nad przebiegiem procesu. Jeśli ten
się przedłuża, to widzę, że kot nie daje rady na to patrzeć i wychodzi. Kiedy natomiast
jest już po wszystkim, podchodzi z mruczeniem, wygina się, przegina, ociera się
i ugniata. Po ostatniej depilacji nawet wygniótł mój brzuch, a to chyba drugi
czy trzeci raz w naszej relacji – zazwyczaj gniecie mi włosy na głowie, kiedy
leżę w łóżku. Teraz wręcz w upojeniu gniótł i mruczał… a ja przekonywałam się,
ile mam fałdek i jak są one rozległe… :P I trochę to trwało, aż wreszcie przerwał,
by polecieć do miski (to też typowe zachowanie dla Kocia, czyżby się męczył i
musiał odnowić energię?).
Miłe to wszystko, ale niezrozumiałe
dla mnie. I co ja mam z tym Kociem zrobić? ;)
Kochać ;) Piesio teściów miał okazję patrzeć, jak przebiega depilacja pastą cukrową. Mial wyraz pyska: co ty wyprawiasz, futra się nie rwie, futro dobre!!!
OdpowiedzUsuńMasz rację, tylko kochać zostało... ;)
UsuńKochać :)
OdpowiedzUsuńZ obserwacji całego życia z różną ilością futer na stanie muszę powiedzieć, że kotom też zmieniają się charaktery i upodobania. Z wiekiem w stronę bardziej przytulaśnych. Kocio to jeszcze szczawik jest ;) Też mam na stanie takiego młodzieńca i ma kilka swoich ulubionych sytuacji kiedy przychodzi się miziać - na stołku w kuchni, na klacie po uśpieniu dziecka wieczorem, często też kładzie się koło córki jak ona już śpi. Poza tym zwykle jak wygląda jakby "czegoś" chciał, to rzuca się mordować moją rękę ;) Ale sądzę, że dorośnie z wiekiem i za parę lat nie da się futra zrzucić z kolan ;)
W ogóle to witam się na blogu, bardzo przyjemnie się czyta, a trafiłam za pośrednictwem postu o siatkach na balkonie. My też czekamy na wizytę Panów z Kociej Siatki :D
Kocham. :)
UsuńCieszę się z odwiedzin, a jeszcze bardziej - z komentarza. Miło czytać, że ktoś czyta. :)