Trudno mi uwierzyć, że dzisiaj
dziewiąta rocznica śmierci Papieża. Myślę, ile już lat minęło i jak bardzo
zmieniło się moje życie od tamtego czasu.
To nie tak, że myślę wyłącznie o
sobie. Owszem, wspominam Jana Pawła II, ale czy nie jest tak, że stratę nawet kogoś
bliskiego postrzegamy przez pryzmat właśnie braku, jaki nam to sprawia? Przecież żałobę czujemy nie ze względu na
cierpienie tej zmarłej osoby – jej przecież jest już lepiej. Jeśli nawet ktoś
nie wierzy w życie po śmierci, to przynajmniej może sobie powiedzieć, że ta
osoba już nie cierpi. My natomiast zostajemy sami, bez tej osoby. I często
takie doświadczenie zmusza nas do przewartościowania wielu kwestii. Pytanie, na
ile trwale. Kiedy zmarł Papież – a nawet wcześniej, kiedy jeszcze żył, ale było
już wiadomo, że choroba wkrótce zabierze mu resztki sił – cała Polska
zjednoczyła się we wspólnych modlitwach, marszach, czuwaniach i pielgrzymkach. Dużo
ludzi wypowiadało się publicznie, jak ważny był dla nich Jan Paweł II i Jego
nauki. Pewnie w tamtym momencie mówili szczerze, pewnie w to wierzyli, a może
to byli akurat ci, którzy myśleli tak niezależnie od tego, czy On żył, czy nie.
Ale tak szczerze, to jestem sceptyczna, patrząc na to, co wokół nas się dzieje.
A ja dziewięć lat temu, tamtego
pamiętnego wieczora, siedziałam u koleżanki ze studiów, które już obie miałyśmy
za sobą. Obie też zaczynałyśmy dorosłe życie i obu nam wydawało się, że czas na
to najwyższy. Ja wprawdzie ślizgałam się jeszcze po powierzchni prawdziwego
dorosłego życia, w sensie samodzielności mieszkaniowej, ale już trochę
zarabiałam, już byłam na studiach doktoranckich, już miałam za sobą pierwsze
doświadczenia w zawodzie nauczycielskim – i zaczynała się moja przygoda z
Misiem. Nie wiem, jak ja miałam na to siły, ba! chęci, żeby wytrzymać te
wszystkie emocje. ;) A to dopiero był początek. Te dziewięć lat było tak
naprawdę dla mnie drogą, której wprawdzie nie chciałabym jeszcze raz
przechodzić (a śni mi się to nieraz, brr…), ale która sprawiła, że teraz widzę
dużo silniejszą osobę. Uważam, że ten czas był bardzo bogaty w doświadczenia. Zmieniłam
zawód i czuję się w nim dużo szczęśliwsza. Przede wszystkim jednak czuję się silniejsza
psychicznie niż kiedyś. Z pewnością zawdzięczam to wielu osobom, które w tym
czasie znalazły się w moim życiu. Nawet niekiedy przelotnie, na krótko (by nie
rzec: na jedną noc :P). Każdy wnosi coś w nasze życie. Jeśli nawet próbuje nas
skrzywdzić, to przynajmniej dzięki temu doceniamy bardziej tych dotychczas
niedocenianych. Ktoś inny może zarazić nas wspaniałą pasją. Inny znów –
wydobędzie naszą zaletę, o której dotychczas nie wiedzieliśmy.
Te dziewięć lat to dla mnie również
praca nad tym, by nauczyć się cieszyć życiem z samą sobą. Oczywiście są w moim
życiu bliżsi i dalsi ludzie, rodzina, znajomi, kochane zwierzątka, ale coraz
bardziej doceniam też czas spędzony ze mną. ;) To też, w jakiejś mierze,
zawdzięczam tym, którzy z mojego życia odeszli.
Dziewięć lat temu bałam się tego, co
przyniesie mi los. Miałam marzenia, których niespełnienie wydawało mi się
największym nieszczęściem na świecie. Teraz jestem dużo spokojniejsza. A z
tych, którzy byli ze mną w tamtym czasie, zostało niewiele. Kiedyś było to dla
mnie ogromnie trudne do przeżycia, że ktoś znika z mojego świata, choć wciąż
mieszka obok albo pracuje blisko mnie. Teraz cieszę się tymi, którzy są. Tu i
teraz. Staram się nie martwić na zapas ani tęsknić za przeszłością. Jest dobrze.
Jestem w dobrym miejscu.
A Ty gdzie jesteś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz