Tym razem nie będzie to w formie
punktów (jak „Śniadanie mistrzyni”), tylko krótkie – jak wiadomo, to pojęcie względne – zwierzenie osoby, która nie
rozumie niektórych sprzedawców internetowych.
Kocio, zakochany w wędce z piórkami,
zgodnie z przewidywaniami rozszarpał ją dość szybko. Od tamtej pory nasze dni
nie były łatwe. ;) Ciężko mu było przestawić się na inne zabaweczki, choć ma
ich spory wybór, ale widać było, że bawi się nimi z braku laku. Nawet laserek
cieszył zaledwie chwilę. Łaził więc po regałach – mimo zakazów, wymuszał uwagę
i ewidentnie marzył o piórkach. Przez moment bawił się właśnie nimi „luzem”,
ale wiadomo, ani to nie fruwało „samo”, ani nie było gromadne – no po prostu
nie to.
Nie, nie zostawiłabym Kocia w tym
stanie. Już w momencie, gdy zorientowałam się w opłakanym stanie wędki, a
chwilę przed jej wykończeniem, zamówiłam kolejną dostawę. Paradoksalnie problem
polegał na tym, że są one stosunkowo tanie. Minimalna wartość zamówienia w
sklepie, gdzie są dostępne, wynosi ok. 49 zł, a
żeby nie płacić za dostawę, warto zamówić za 99 zł. Mój błąd, być może,
że nie zamówiłam po prostu wędek za tę ostatnią kwotę. Na jakiś czas mielibyśmy
spokój. ;) Ale pomyślałam, że to będzie jednak przesada, zamówiłam więc wędek
sześć, dwa razy po takim proponowanym „trójpaku”, atrakcyjniejszym cenowo. Uzupełniłam
przy tym zapas karmy – to zawsze się przyda. Nawet wyliczyłam datę zamówienia
tak, by pogodzić ją z terminem dostawy. Ostatnio bowiem miałam trochę problemów
z obsługującą klientów tego sklepu firmą kurierską. Wszystko wyliczone,
zapłacone z góry – znów nie pomyślałam o opcji „za pobraniem”, ale jakoś wolę
robić przelewy. Wróć, wolałam. I czekamy z Kociem…
Jest, wczoraj siedzę w domu, dzwoni
domofon, kurier z paczką! Ależ się wszystko ładnie udało! Biegnę do paczki
szybciej niż do jakiegokolwiek sklepu z butami i torebkami, otwieram ją
najszybciej jak mogę, a Kocio oczywiście siedzi mi prawie na głowie, względnie
na plecach. Wszystko na pierwszy rzut oka jest, choć trochę nieporządniej niż
zazwyczaj – tzn. jakieś opakowanie rozerwane, puszki się rozleciały, ale to
puszki, nic się nie stało. Rozrzucam zawartośc, jak gdyby to był prezent od
Mikołaja, szukam wędek. Jest! Jak to – jest? Miało być sześć, jest jedna…
Wyciągam rachunek, no na fakturze
jest wyraźnie napisane, że zamówiono i opłacono
sześć wędek. A w pudełku jedna… No cóż, myślę, dobrze, że chociaż jedna. Od razu
„przegoniłam” kota, który fruwał prawie jak te uciekające przed nim piórka. Kiedy
wreszcie mi padł i zasnął, napisałam do serwisu klienta. Przecież pomyłki się
zdarzają, na pewno mi szybko pozostałe wędki doślą. Opisałam w formularzu
sprawę, wysłałam. Odpowiedź przyszła szybko. W niej… zawarta była prośba o
dokładniejsze przedstawienie problemu. Nie wiem, jak to inaczej i precyzyjniej
można opisać… No nic, nie będę połowy dnia tracić na pisanie maili, szkoda
czasu. Wzięłam telefon, zadzwoniłam na infolinię. I tam odbiłam się od miękkiej
ściany.
Tak, ja wiem, że konsultanci nie
odpowiadają za politykę firmy. Ale po pierwsze, przeraził mnie głos pierwszej
pani, z którą rozmawiałam. Naprawdę mówiła tak, jakby konała, ale resztkami sił
starała się jeszcze wykonywać swoją pracę. Polegającą na tym, by powiedzieć
klientowi, że firmie się nie opłaca dosyłać mi towaru za taką kwotę, wolą
zwrócić mi pieniądze. Próżno tłumaczyłam, że kot kocha te wędeczki, a ja –
kota, że pieniędzmi nie będzie się bawił, że po prostu te wędki są niezbędne do
zadbania o koci dobrostan. Nic nie trafiało, umierający automat odpowiadał
wciąż to samo. Okej, pani nic nie może, rozumiem. Ale pani sama proponuje,
że przełączy mnie gdzieś wyżej. Dało to tyle, że wzrósł mi rachunek za rozmowę,
za to nie rozmawiałam z konającą. W związku z tym pozwoliłam sobie dobitniej i wyraźniej
powiedzieć, co myślę o takim traktowaniu klienta. W kulturalnych słowach, żeby
nie było. Ja jestem klientem w krawacie. Sprawy jednak nie załatwiłam.
Kiedy już odpoczęłam po rozmowie z
infolinią, kiedy już uporządkowałam uczucia, postanowiłam sprawę zakończyć
następująco. Zamówiłam taką ilość wędek, żeby mieć zapas do czasu, aż pani Emilia znajdzie ich producenta i sprowadzi do swojego sklepu. Któremu od tej
pory będę już bezwzględnie lojalna. ;) Jednak Kocio musi się tymi piórkami
bawić, służy to naszym wspólnym relacjom, więc zapas trzeba mieć.
Teraz drugi punkt programu. Wcześniej
już zasygnalizowałam, iż firma kurierska obsługująca owego niefajnego zoologa
również nie poprawia wizerunku sklepu. Bo ustalmy, przeciętnego klienta guzik
obchodzi, że sklep to jedno, a dostawca to drugie. On płaci całość i ma mieć
dostarczony towar zgodnie z umową. Wszelkie problemy firmy nie są jego sprawą. Starałam
się być znowu nieprzeciętna, wyjść przed szereg i z empatią podejść do
kurierów. Uwierzyłam, że ich los jest ciężki, pracy dużo, rąk mało, chłopaki
się z paczkami nie wyrabiają. Pytanie, czemu ich jest mało. Dzisiaj, gdy pracy
brakuje…? Czyżby firma olewała, brzydko mówiąc, jakość ich pracy i cięła
koszty, zniechęcając potencjalnych kandydatów i zostawiając sobie tych
najbardziej zdesperowanych, z kredytami bądź alimentami? Nie oszukujmy się,
odbija się to na jakości. Sama tego doświadczyłam, a podkreślam, jestem
klientem zazwyczaj nieawanturującym się. Tym razem jednak pomyślałam, że wezmę
paczkę za pobraniem. Dotychczas płaciłam z góry, więc kurier miał w nosie, gdzie
mi tę paczkę zostawi. Dla mnie nie było to obojętne, zwłaszcza przy ostatniej,
około dwudziestokilowej paczce (40 litrów żwirku)…
Kiedy dziś kurier zadzwonił o siódmej
rano, przestałam uważać swój pomysł za genialny. Pomijam drobiazg, że wczoraj
zaczął mi się stan przedmigrenowy, który trzymam w szachu jakimiś lekami, niestety
nieobojętnymi dla mojego żołądka. Rozumiem, że kurier ma więcej paczek i musi
jakoś się zmieścić w czasie. Ale to znaczy, że ja mam siedzieć w domu i czekać
od – do, bo inaczej jaśnie pan kurier nie przyjedzie? A musi, bo musi dostać
pieniądze… Ciekawe, jak się to skończy, bo akurat dzisiaj i jutro mam lekarzy,
w tym od lutego wyczekiwanego okulistę… Na infolinię sklepu nie zadzwonię, bo
już kiedyś próbowałam, poza tą wczorajszą reklamacją, ustalić termin wysłania
paczki. Nic się nie da, nic nie wiedzą i – co już nie jest zwerbalizowane, ale
dla przeciętnego człowieka zrozumiałe – nic ich to nie obchodzi… I właśnie tego
ostatniego nie rozumiem.
Mamy czasy, w których coraz więcej
spraw można załatwić przez internet, a zakupy powinny należeć do tych mniej
skomplikowanych. Rozumiem, że gdy wchodzę do supermarketu, jestem igłą w stogu
siana i faktycznie nikt tam specjalnie nie będzie mnie dopieszczał. Tyle że
akurat nie po to tam chodzę. ;) Spokojnie sama mogę zająć się sobą, nie
potrzebuję specjalnych względów, ale też mam bezpośredni kontakt z towarem i
odpowiadam sama za jego ilość i jakość. (Z ceną, wiadomo, bywa już różnie…). Oraz
za doniesienie do domu. W sklepie internetowym, siłą rzeczy, jest inaczej. I może
jestem naiwna, oczekując, że wszystko będzie w porządku. Jednak oczekuję. Bo sklep
również ma korzyści, gdy wywiązuje się z zobowiązań. A zadowolony klient wraca.
I oczywiście rozumiem, że może zdarzyć się wpadka. zgadzam się też, że polityka
firmy „klient ma zawsze rację” nie zawsze musi się sprawdzić. Coś jednak
powinien zrobić, by klient poczuł się usatysfakcjonowany.
W ciągu ostatnich dwóch miesięcy
zdarzyło mi się kupować w kilku internetowych sklepach. Pierwszy i ostatni raz –
zamówiłam w pewnej firmie krzesło biurkowe. Tak, to nie jest zakup, który będę
często powtarzać. Ale przysłanie wszystkich elementów poza nóżką – to mnie
trochę zdziwiło. Jeszcze bardziej – dosłanie części, gdy tylko wypełniłam
automatyczny formularz braku. Nikt tego nie weryfikował? Czyżby założyli moją uczciwość,
czy też wiedzieli, że tego nie dosłali…? Potem – zakupy spożywcze. Dostałam zgniłą
cebulę. Po reklamacji dostałam przeprosiny, ale cebulę musiałam już kupić sama.
;) Okej, mój błąd, że kupuję taki towar przez internet. Następnym razem świeże
rzeczy będę wybierać sama.
W obu przypadkach sprzedawca
próbował jakoś zrekompensować mi brak. A zoolog się na mnie wypiął. Przejrzałam
ich stronę na FB, moja opinia o dostawcy jest podzielana przez wielu. Na pewno
nie od dzisiaj. Skoro nic nie robią, to znaczy, że nie zależy im na klientach? Nie
szkodzi, ja z nimi skończyłam. I na pewno zadbam o antyreklamę. To pierwszy
krok w tej sprawie. Za to energiczniej zaangażuję się w sprawę małych sklepów,
gdzie klient i jego lojalność są doceniane nie kartami, ale po prostu solidnością
transakcji, opartej na zaufaniu. Wierzę, że tak można.
Podoba mi się Twoje podejscie. Szkoda, że coraz mniej jest własnie sklepów, w których można zawierać relacje, o których piszesz. Coraz więcej za to molochów, do których zawsze ktoś przyjdzie i klientów się liczy w dziesiątkach czy setkach tysięcy, a nie dziesiątkach czy setkach z osiedla.
OdpowiedzUsuńMnie też podoba się moje podejście. Cieszę się, że nie jestem z tym sama. ;)
UsuńJa mam taką zasadę. Zawsze sprawdzam, czy jest opcja odbioru osobistego. Jeśli nie, poniżej 100 zł ryzykuję, jeśli robię zakupy powyżej 100 zł, nie kupuję w sklepach bez możliwości odbioru osobistego (prawie zawsze trzymam się tej zasady). Tutaj firma, umożliwia kupno 6 wędek, przesyła 1, a potem tłumaczy, że nie dośle reszty, sama robi sobie do gniazda. Widać nie zależy im na opinii, bo mają dużo klientów, tylko jakim cudem, skoro tak ich „szanują”.
OdpowiedzUsuńBo są tańsi od innych zoologów. A sklep jest tylko internetowy, z siedzibą główną w Deutschland. Nie ma opcji odbioru osobistego. Dlatego również wolę osiedlowe dwa sklepy, w tym przemiłe zwierzowisko.pl, gdzie bonusem jest bardzo miła właścicielka. ;)
UsuńW sumie klienta łatwo jest stracić i jeśli ktoś prowadzi jakiś biznes to wie o tym bardzo dobrze. Ja mam własny sklep internetowy i mi zależy na tym, aby przesyłki ode mnie docierały jak najszybciej. Dlatego bez wahania wybrałem współpracę z https://www.sendit.pl/cennik/cenniki-krajowe/dpd gdyż wtedy mam pewność, że paczki tym kurierem dotrą do celu.
OdpowiedzUsuńczasami zdarzają się takie sytuacje, że faktycznie sklep traci klienta i on już nie wraca. Dlatego jak ja chodzę po sklepach internetowych i wybieram opcję zobacz tu to wtedy mam zamiar jak najdokładniej zapoznać się z produktem.
OdpowiedzUsuńDlatego ja również robię zakupy w sklepach internetowych, ale przede wszystkim w takich gdzie wiem, ze jest wysoki stopień bezpieczeństwa. Na pewno w takim sklepie muszą być wdrożone płatności internetowe https://www.przelewy24.pl/ które wiem z doświadczenia, ze są bardzo bezpiecznym kanałem płatniczym.
OdpowiedzUsuń