Mam mieszane uczucia…
Zawsze wydawało mi się oczywiste, że
dobre uczynki wywołują radość u wszystkich. I u tego, co ten uczynek robi, i
tego obdarowanego. Potem coraz częściej spotykałam się z postawą typu „mi się
należy”. Starałam się więc podchodzić rozsądnie do tego tematu, czyli nie
oczekiwać jakiejś wdzięczności, bo to egoistyczne i odbiera wartość tego dobra,
którym się kogoś obdarza. Choć z drugiej strony – okazując wdzięczność,
obdarowany nic na tym nie traci, za to ja zyskuję uczucie, że moje działanie
było sensowne i pożyteczne. Nie chodzi o jakieś wylewne dziękczynienie, słowo „dziękuję”
wystarczająco zamyka sprawę, a jeśli jeszcze jest powiedziane z uśmiechem, to w
ogóle super. Niektórzy nawet szukają później okazji do zrewanżowania się. Też tak
kiedyś próbowałam, ale zdarzyło się w życiu, że duże przysługi wyświadczyły mi
osoby, którym w żaden sposób nie mogłam tego oddać. (Nie znaczy, że one tego
oczekiwały, to była moja potrzeba). Ponieważ jednak otrzymana pomoc była w
większej mierze niematerialna, a bazowała po prostu na życzliwości, pomyślałam,
że spróbuję tak postępować wobec innych, którzy znajdą się w podobnej jak ja
sytuacji. Jedynie w ten sposób mogę odwdzięczyć się swoim dobroczyńcom i
przyjaciołom: będąc dobroczyńcą i przyjaciółką dla innych potrzebujących.
Nikt nie jest doskonały, ja tym
bardziej, ale staram się pamiętać o tym postanowieniu. Życzliwość w kontaktach
z innymi osobami wydaje mi się kwestią bardzo naturalną, oczywistą – tego oczekuję
od innych i sama się o to staram, zakładając zarazem margines na to, że ktoś
może mieć z różnego powodu zły dzień i nie oceniać od razu. Wiadomo, różnie
bywa. Ostatnio jednak powoli zaczynam się zastanawiać, czy moja postawa i
oczekiwania wobec innych ludzi są tylko dziecinne, czy to już po prostu szczyt
głupoty. Mam bowiem wrażenie, że ostatnio nie tylko nawet trudno usłyszeć „dziękuję”
za okazaną pomoc. Coraz częściej zdarza się natomiast, że niektórzy krytykują tego
działania – skierowane do nich i nie do nich. Tak po prostu, dla dziwnie
rozumianej sztuki…
Bardzo doceniam osoby, które działają
w przeróżnego rodzaju wolontariatach czy nawet za pieniądze, ale poświęcają
swój czas innym, tego czasu potrzebującym. Rozumiem, że nie każdy może pomagać.
Ktoś nie ma czasu, ktoś inny – możliwości, jeszcze inny skupia się na
najbliższych osobach, to jest jego codzienne zadanie i nie ma nawet chęci angażować
się w jakieś prospołeczne zadania. Czy naprawdę jednak tłumaczy to
niewdzięczność? Jestem mimo wszystko wciąż poruszona nagonkami na fundacje. Zaczęłam
to widzieć od czasu, kiedy przeczytałam na piekielnych wpis, który zaowocował
notką u mnie. Teraz, niedawno, sprawa nagonki na Kocią Łapkę (też o tym
pisałam). Oczywiście, każdy ma prawo do swojego zdania i może je wyrazić. Mniej
oczywiste dla niektórych jest, jak zrobić to w sposób kulturalny. Może nawet
takie osoby by się zdziwiły: „Przecież nie używam wulgaryzmów, więc jest
kulturalnie”. Naturalnie, to się też chwali. Tylko zanim się kogoś zaatakuje, może
warto by pomyśleć, dlaczego? Czym ta osoba na to zasłużyła?
Konkretny przykład Kociej Łapki. Fundacja
pomagająca kotom, nagle zaczyna otrzymywać insynuacje, jakoby żerowała na
kotach, zbierała pieniądze na leczenie tych, które dawno biegają za Tęczowym
Mostem, ba! było posądzenie o kradzież kota. Na ich stronie pojawiają się
niemiłe wpisy, pozornie mające na celu wyjaśnienie sytuacji, ale żadna
odpowiedź nie jest przyjmowana dobrze. Raczej – staje się pretekstem do
podważenia wiarygodności Fundacji. Po co? Nie rozumiem.
Myślę, że tym osobom z Fundacji musi
być bardzo, po ludzku przykro. Robią coś dobrego dla kotów. Nikt nie musi tego
doceniać, same się do tego zobowiązały, bo chciały. Ale nie rozumiem ataków na
takie osoby. Jeśli uważam, że Fundacja działa nieodpowiednio, to zgłaszam do
odpowiedniej instytucji albo po prostu nie wpłacam pieniędzy. Wystarczy. Co chcą
uzyskać osoby, szkalujące Fundację na jej własnym profilu (być może gdzie
indziej też), insynuujące niewłaściwe zachowania – i bardziej oburza chyba
posądzenie o zaniedbanie kotów niż o zwykłe malwersacje. ;) Kiedy odszedł jeden
z kotów, niektórzy wyrażali swoje „zdumienie”, że dziewczyny pisały na tablicy
FB o innych kotach i ich losach. No jak to, udawały, że się tak przejmują, a
teraz co? Dzień minął i zapomniały? Nie wiem, jak ja bym się czuła, gdybym
przeczytała coś takiego skierowanego do siebie. Nikomu, kto ma choć trochę
empatii, nie trzeba tego tłumaczyć. Nie znam Kociołapkowych podopiecznych
osobiście, ale wirtualnie też się przywiązałam i też czułam smutek. A co
musiały czuć osoby, które zajmowały się nim na co dzień? Tylko co w takiej
sytuacji mają zrobić? Dopóki było o co walczyć, działały, ale niestety, tym
razem się nie udało i życie musi toczyć się dalej. To nie znaczy, że się
zapomina…
W tym wszystkim Kocia Łapka ma
jednak wielu przyjaciół. Wielu zwykłych niezwykłych darczyńców, którzy co jakiś
czas zasilają koty możliwymi dla nich kwotami. Też się staram to robić. Czasem wystarczy
napisać pod postem dobre słowo – na pewno też cieszy. A dodatkowo sprawia
radość fakt, że wśród tych przyjaciół są osoby znane, jak np. Agnieszka
Włodarczyk, która część wygranej z programu „Twoja twarz brzmi znajomo”
przeznaczyła właśnie na Kocią Łapkę. Więc, kochana Kocia Łapko: myśl o tym, o
takich osobach. Chciałam na koniec napisać: psy szczekają, karawana idzie dalej
– ale nie chcę tych złośników i trolli porównywać do zwierzątek. Zatem po prostu:
nie przejmujcie się. Robicie kawał dobrej roboty i ja, Sajrinka, jestem z was
dumna. Może kiedyś też będę sławna, to dopiero będę Was wspierać! A na razie
dostarczę party mixa dla Gucia. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz