poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Epizod z mistrzem

W czasie już po-Misiowym, a jeszcze przed sprzedażą samochodu, przydarzył się Gąsce taki śmieszny epizod. Wracała późnym wieczorem od rodziców. To samo miasto, tyle że przeciwny koniec, więc jeździła do nich samochodem. Dzięki temu łatwiej było cokolwiek zabrać, a i na rozkład jazdy autobusów można było nie patrzeć. Komunikacja miejska zaś – cóż, może i miała ambicje być dobrą, ale same ambicje to za mało… Niby benzyna drożała, ale i tak wciąż bardziej opłacało się jeździć samochodem. Więc niezależna Gąska, która już przestała robić za kierowcę taksówki dla nieprawojazdowych „wielbicieli”, z dumą posługiwała się może niebudzącym większej zazdrości autkiem. Duma wynikała z poczucia niezależności i samodzielności, co przecież nie jest małą rzeczą.
Tego wieczoru wyszła od rodziców trochę wcześniej. Wprawdzie późna wiosna to długi dzień, ale zegar pokazywał stosunkowo późną godzinę niezależnie od tego, że za oknem nie było aż tak bardzo ciemno. Poza tym u rodziców nie było co dłużej siedzieć. Kolacja zjedzona, noże – naostrzone, więc cel wizyty spełniony. Za to zaczęły się wypytywania, a czy na pewno mieszka sama, a czy może kogoś poznała, a czy się dobrze prowadzi… i czy by nie mogła trochę schudnąć. Ten przypływ rodzicielskiej troski był tak męczący, że w końcu postanowiła kulturalnie się pożegnać i wyjść. Te wszystkie uwagi jednak zdenerwowały ją na tyle, że zapomniała o patrolu policyjnym, stojącym tuż za rogiem najbliższej ulicy. Widziała go, jadąc od siebie, po przeciwnej stronie, więc – choć wszystko miała w porządku – postanowiła wracać inną drogą. I z tych nerwów zapomniała. Samochodów na drodze wcale nie było, więc drogówka z pewnością ucieszyła się na jej widok. Gąska, jak wcześniej się rzekło, nie miała powodów do obaw. Dokumenty w porządku, ona – trzeźwa. Jednak to zawsze stres, a przede wszystkim – tak naprawdę jej pierwsza kontrola. Widać te nerwy odbiły się na jej twarzy, policjanci zaś zinterpretowali je po swojemu. Ha, mają podejrzaną, na pewno coś jest nie tak! Po pół godzinie jednak zmuszeni byli oddać jej dokumenty i pozwolić na dalszą drogę. W tym czasie Gąska zdążyła się wyluzować, uznać, że cóż, nie ma wpływu na to co się dzieje, więc nie warto się denerwować. Najwyżej będzie ciut później w domu, a przecież nikt tam na nią nie czeka i jeść nie woła… Uspokojona wyjęła pilniczek i zajęła się swoimi pazurkami.
Kiedy wreszcie mogła jechać, nerwy bezpowrotnie minęły. Zresztą jazda zawsze ją relaksowała. To był m.in. jeden z powodów, dla którego z taką chęcią woziła Misia, a później – jego potencjalnych następców (zastępców?). Naturalnie, jazda po Warszawie nie jest rzeczą najspokojniejszą na świecie, ale cóż, w porównaniu z innymi problemami… Zresztą wieczorem można było już śmigać, o ile gdzieś nie zdarzył się wypadek blokujący pas ruchu. Tym razem jednak wszystko było w porządku, choć na Prymasa Tysiąclecia jakiś idiota oczywiście musiał zajechać jej drogę podczas zmiany pasa. Ale oczywiście w jego mniemaniu to pewnie ona była winna, jak to baba. Przecież telepatycznie powinna się domyślić jego zamiarów. Cud, że miała refleks i ciut przyhamowała – na tyle, by idiota przeskoczył, ale by jadący za nią nie wjechali jej w bagażnik. Udało się, ale cały relaks szlag trafił. Wyobraziła sobie reakcję znajomych kolegów, gdyby opowiedziała im tę historię. Najbardziej troskliwy z pewnością powiedziałby: „Musisz bardziej uważać, jak jeździsz”, najbardziej chamski – „Musisz uważać, jak jeździsz”. No cóż, nie musiała przede wszystkim nikomu o tym mówić. Spróbowała nie myśleć o tym i skupić się na znalezieniu dobrego miejsca do zaparkowania. Pod blokiem, w którym mieszkała, zawsze była to loteria. Tym razem jednak się udało. Gąska wjechała, zgasiła silnik i chwilę siedziała. Musiała odpocząć, mimo że trasa w sumie nie była długa. Od kiedy jednak wyjechała od rodziców, minęło więcej czasu niż zazwyczaj. I te stresy po drodze. Skracają życie, przypomniała sobie. Powoli zaczęła zbierać torby i torebeczki, szykując się do wysiadania, kiedy w lusterku mignęła jej jakaś postać. Szybko oceniła, że idzie w jej kierunku. Chyba się nie przyczepi, że źle zaparkowałam, zaczęła myśleć. W tym miejscu nie lubiła stawiać samochodu, bo faktycznie za mocno zwężał chodnik… ale naprawdę nie miała wyjścia, a i odcinek chodnika nie był jakoś szczególnie strategiczny. Przyczepić się jednak można… A jak koleś będzie z awanturujących się, to może samochód uszkodzić, porysować albo co. Tak myśląc, kombinowała, jak się zachować. W końcu jednak uznała, że nic nie wyduma, i trzeba po prostu stawić temu czoła.
Wysiadała powoli, kątem oka obserwując nadchodzącą postać. Im była bliżej, tym wyraźniej widziała, że to dość młody chłopak, wyraźnie idący jednak w jej kierunku. Cóż. Zamknęła samochód, zgarnęła swoje rzeczy i już odchodziła, gdy usłyszała za sobą:
– Przepraszam panią! Czy to pani samochód?
– Tak, mój. Bo co? – odpowiedziała nastawiona bojowo Gąska, zdecydowana walczyć o prawo do pozostawienia tam zaparkowanego samochodu, niezależnie od szerokości chodnika.
– Piękny… –- odpowiedział z rozmarzeniem chłopak, patrząc Gąsce prosto w oczy.
Tego się nie spodziewała. Całe powietrze z niej zeszło i zaczęła się śmiać. Chłopak zachował jednak powagę i patrzył na nią bez słowa, a jej śmiech powoli zamierał. Tymczasem on podszedł do niej bliżej, lekko zadarł głowę… i spytał: – Ile pani ma lat?
– Słucham? – Gąska nie wierzyła własnym uszom. Jednocześnie poczuła charakterystyczny zapach alkoholu. Sama nie wiedziała, czy się śmiać, czy bać. Jednak była już blisko swojego bloku, a ochroniarz, pan Mirek, znał ją i wiedziała, że w razie co wystarczy krzyknąć. Zatrzymała się więc. „A co mi tam”, pomyślała. „Przecież mnie nie zje, a zobaczymy, co dalej powie i o co mu chodzi”.
Tak, Gąska nie wiedziała, o co mu chodzi. Inaczej: nie wiedziała, jaką drogą będzie do tego celu zmierzał.
– Pytałem, ile pani ma lat. Czy to coś niewłaściwego?
– Nie, dlaczego? A na ile wyglądam?
– Myślę, że plus minus trzydzieści.
– Zgadłeś. A ty ile masz? – mimo woli „tyknęła” chłopaka, który wcale się nie obruszył. Może nie zauważył.
– Za miesiąc dwadzieścia jeden – powiedział ze słyszalną w głosie dumą. – Ale niech pani powie dokładnie. Plus minus trzydzieści, czyli ile?
– Dokładnie trzydzieści.
– Nie wierzę… Na pewno więcej.
Gąska poczuła się dziwnie. Miała dwadzieścia osiem. To zresztą nieważne, ważne, że chyba dała mu do zrozumienia, że jest starsza od niego…
– Nieistotne. I tak, i tak, jestem od ciebie starsza, więc co za różnica?
– Bo ja uwielbiam dojrzałe kobiety… A jakie ma pani preferencje seksualne?
Gąska poczuła się oszołomiona. Pomijając drobiazg, że nawet nie zapytał o imię, to w sumie nad swoimi preferencjami nigdy przesadnie nie myślała… A tu dzieciak na ulicy ją o to wypytuje. Ale podchmielony, przypomniało jej się, co nieco odblokowało jej umysł. I nogi. Poszła w kierunku bloku. No cóż, może nieelegancko, ale w tej sytuacji trudno jej było dopasować wymogi bon-tonu. Niestety, chłopak szedł za nią. Tłumaczył (pełnym głosem,  był wieczór, więc niosło się przez podwórka wyraźnie), że nie powinna się obrażać, nie rozumie, czemu ludzie nie akceptują szczerości, i on czuje, że mogliby przeżyć coś wyjątkowego. Razem. Teraz.
Zatrzymała się przy domofonie, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, on już był blisko niej. Złapał ją za rękę i powiedział, chuchając nieświeżym oddechem prosto w twarz: – Zaproś mnie na kawę.
– Nie mam kawy – powiedziała odruchowo prawdę.
– To tylko pretekst, nie rozumiesz?
Coś ty, pomyślała.
– Słuchaj, a twoi rodzice się nie martwią, gdzie przepadłeś?
Odsunął się, uśmiechnął – jego zdaniem – wzgardliwie.
– Mówiłem, że dla mnie wiek nie ma znaczenia. Uwielbiam starsze, dojrzałe kobiety. Jesteście takie… wspaniałe. Macie więcej tłuszczyku niż te wszystkie małolaty, które się wiecznie odchudzają. Poza tym bardziej potrzebujecie rozkoszy, którą ja mogę wam dać. I poza tym macie najczęściej swoje mieszkania. Ty mieszkasz tutaj? – upewnił się.
Oszołomiona Gąska patrzyła z niedowierzaniem. Pijany czy nie, ale filozofia życiowa wyglądała na przemyślaną.
– Wiesz, ale ja nie lubię młodszych – powiedziała jeszcze w miarę kulturalnie.
Podszedł jeszcze bliżej.
– Mam uwierzyć, że tego nie chcesz?

– Nie musisz, ale tak – odpowiedziała i weszła do klatki razem z sąsiadem. A małoletni mistrz dawania rozkoszy rozpłynął się w wieczornym mroku… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz