W czasie już po-Misiowym, a jeszcze
przed sprzedażą samochodu, przydarzył się Gąsce taki śmieszny epizod. Wracała późnym
wieczorem od rodziców. To samo miasto, tyle że przeciwny koniec, więc jeździła
do nich samochodem. Dzięki temu łatwiej było cokolwiek zabrać, a i na rozkład jazdy
autobusów można było nie patrzeć. Komunikacja miejska zaś – cóż, może i miała
ambicje być dobrą, ale same ambicje to za mało… Niby benzyna drożała, ale i tak
wciąż bardziej opłacało się jeździć samochodem. Więc niezależna Gąska, która
już przestała robić za kierowcę taksówki dla nieprawojazdowych „wielbicieli”, z
dumą posługiwała się może niebudzącym większej zazdrości autkiem. Duma wynikała
z poczucia niezależności i samodzielności, co przecież nie jest małą rzeczą.
Tego wieczoru wyszła od rodziców
trochę wcześniej. Wprawdzie późna wiosna to długi dzień, ale zegar pokazywał stosunkowo
późną godzinę niezależnie od tego, że za oknem nie było aż tak bardzo ciemno. Poza
tym u rodziców nie było co dłużej siedzieć. Kolacja zjedzona, noże –
naostrzone, więc cel wizyty spełniony. Za to zaczęły się wypytywania, a czy na
pewno mieszka sama, a czy może kogoś poznała, a czy się dobrze prowadzi… i czy
by nie mogła trochę schudnąć. Ten przypływ rodzicielskiej troski był tak
męczący, że w końcu postanowiła kulturalnie się pożegnać i wyjść. Te wszystkie
uwagi jednak zdenerwowały ją na tyle, że zapomniała o patrolu policyjnym,
stojącym tuż za rogiem najbliższej ulicy. Widziała go, jadąc od siebie, po
przeciwnej stronie, więc – choć wszystko miała w porządku – postanowiła wracać
inną drogą. I z tych nerwów zapomniała. Samochodów na drodze wcale nie było,
więc drogówka z pewnością ucieszyła się na jej widok. Gąska, jak wcześniej się
rzekło, nie miała powodów do obaw. Dokumenty w porządku, ona – trzeźwa. Jednak to
zawsze stres, a przede wszystkim – tak naprawdę jej pierwsza kontrola. Widać te
nerwy odbiły się na jej twarzy, policjanci zaś zinterpretowali je po swojemu.
Ha, mają podejrzaną, na pewno coś jest nie tak! Po pół godzinie jednak zmuszeni
byli oddać jej dokumenty i pozwolić na dalszą drogę. W tym czasie Gąska zdążyła
się wyluzować, uznać, że cóż, nie ma wpływu na to co się dzieje, więc nie warto
się denerwować. Najwyżej będzie ciut później w domu, a przecież nikt tam na nią
nie czeka i jeść nie woła… Uspokojona wyjęła pilniczek i zajęła się swoimi
pazurkami.
Kiedy wreszcie mogła jechać, nerwy
bezpowrotnie minęły. Zresztą jazda zawsze ją relaksowała. To był m.in. jeden z
powodów, dla którego z taką chęcią woziła Misia, a później – jego potencjalnych
następców (zastępców?). Naturalnie, jazda po Warszawie nie jest rzeczą
najspokojniejszą na świecie, ale cóż, w porównaniu z innymi problemami… Zresztą
wieczorem można było już śmigać, o ile gdzieś nie zdarzył się wypadek blokujący
pas ruchu. Tym razem jednak wszystko było w porządku, choć na Prymasa
Tysiąclecia jakiś idiota oczywiście musiał zajechać jej drogę podczas zmiany
pasa. Ale oczywiście w jego mniemaniu to pewnie ona była winna, jak to baba. Przecież
telepatycznie powinna się domyślić jego zamiarów. Cud, że miała refleks i ciut
przyhamowała – na tyle, by idiota przeskoczył, ale by jadący za nią nie
wjechali jej w bagażnik. Udało się, ale cały relaks szlag trafił. Wyobraziła sobie
reakcję znajomych kolegów, gdyby opowiedziała im tę historię. Najbardziej troskliwy
z pewnością powiedziałby: „Musisz bardziej uważać, jak jeździsz”, najbardziej
chamski – „Musisz uważać, jak jeździsz”. No cóż, nie musiała przede wszystkim
nikomu o tym mówić. Spróbowała nie myśleć o tym i skupić się na znalezieniu
dobrego miejsca do zaparkowania. Pod blokiem, w którym mieszkała, zawsze była
to loteria. Tym razem jednak się udało. Gąska wjechała, zgasiła silnik i chwilę
siedziała. Musiała odpocząć, mimo że trasa w sumie nie była długa. Od kiedy
jednak wyjechała od rodziców, minęło więcej czasu niż zazwyczaj. I te stresy po
drodze. Skracają życie, przypomniała sobie. Powoli zaczęła zbierać torby i
torebeczki, szykując się do wysiadania, kiedy w lusterku mignęła jej jakaś postać.
Szybko oceniła, że idzie w jej kierunku. Chyba się nie przyczepi, że źle
zaparkowałam, zaczęła myśleć. W tym miejscu nie lubiła stawiać samochodu, bo
faktycznie za mocno zwężał chodnik… ale naprawdę nie miała wyjścia, a i odcinek
chodnika nie był jakoś szczególnie strategiczny. Przyczepić się jednak można… A
jak koleś będzie z awanturujących się, to może samochód uszkodzić, porysować
albo co. Tak myśląc, kombinowała, jak się zachować. W końcu jednak uznała, że
nic nie wyduma, i trzeba po prostu stawić temu czoła.
Wysiadała powoli, kątem oka
obserwując nadchodzącą postać. Im była bliżej, tym wyraźniej widziała, że to
dość młody chłopak, wyraźnie idący jednak w jej kierunku. Cóż. Zamknęła samochód,
zgarnęła swoje rzeczy i już odchodziła, gdy usłyszała za sobą:
– Przepraszam panią! Czy to pani
samochód?
– Tak, mój. Bo co? – odpowiedziała nastawiona
bojowo Gąska, zdecydowana walczyć o prawo do pozostawienia tam zaparkowanego
samochodu, niezależnie od szerokości chodnika.
– Piękny… –- odpowiedział z
rozmarzeniem chłopak, patrząc Gąsce prosto w oczy.
Tego się nie spodziewała. Całe powietrze
z niej zeszło i zaczęła się śmiać. Chłopak zachował jednak powagę i patrzył na
nią bez słowa, a jej śmiech powoli zamierał. Tymczasem on podszedł do niej
bliżej, lekko zadarł głowę… i spytał: – Ile pani ma lat?
– Słucham? – Gąska nie wierzyła
własnym uszom. Jednocześnie poczuła charakterystyczny zapach alkoholu. Sama nie
wiedziała, czy się śmiać, czy bać. Jednak była już blisko swojego bloku, a
ochroniarz, pan Mirek, znał ją i wiedziała, że w razie co wystarczy krzyknąć. Zatrzymała
się więc. „A co mi tam”, pomyślała. „Przecież mnie nie zje, a zobaczymy, co
dalej powie i o co mu chodzi”.
Tak, Gąska nie wiedziała, o co mu
chodzi. Inaczej: nie wiedziała, jaką drogą będzie do tego celu zmierzał.
– Pytałem, ile pani ma lat. Czy to
coś niewłaściwego?
– Nie, dlaczego? A na ile wyglądam?
– Myślę, że plus minus trzydzieści.
– Zgadłeś. A ty ile masz? – mimo woli
„tyknęła” chłopaka, który wcale się nie obruszył. Może nie zauważył.
– Za miesiąc dwadzieścia jeden –
powiedział ze słyszalną w głosie dumą. – Ale niech pani powie dokładnie. Plus minus
trzydzieści, czyli ile?
– Dokładnie trzydzieści.
– Nie wierzę… Na pewno więcej.
Gąska poczuła się dziwnie. Miała
dwadzieścia osiem. To zresztą nieważne, ważne, że chyba dała mu do zrozumienia,
że jest starsza od niego…
– Nieistotne. I tak, i tak, jestem
od ciebie starsza, więc co za różnica?
– Bo ja uwielbiam dojrzałe kobiety…
A jakie ma pani preferencje seksualne?
Gąska poczuła się oszołomiona. Pomijając
drobiazg, że nawet nie zapytał o imię, to w sumie nad swoimi preferencjami
nigdy przesadnie nie myślała… A tu dzieciak na ulicy ją o to wypytuje. Ale podchmielony,
przypomniało jej się, co nieco odblokowało jej umysł. I nogi. Poszła w kierunku
bloku. No cóż, może nieelegancko, ale w tej sytuacji trudno jej było dopasować
wymogi bon-tonu. Niestety, chłopak szedł za nią. Tłumaczył (pełnym głosem, był wieczór, więc niosło się przez podwórka
wyraźnie), że nie powinna się obrażać, nie rozumie, czemu ludzie nie akceptują szczerości,
i on czuje, że mogliby przeżyć coś wyjątkowego. Razem. Teraz.
Zatrzymała się przy domofonie, ale
zanim zdążyła cokolwiek zrobić, on już był blisko niej. Złapał ją za rękę i
powiedział, chuchając nieświeżym oddechem prosto w twarz: – Zaproś mnie na
kawę.
– Nie mam kawy – powiedziała odruchowo
prawdę.
– To tylko pretekst, nie rozumiesz?
Coś ty, pomyślała.
– Słuchaj, a twoi rodzice się nie
martwią, gdzie przepadłeś?
Odsunął się, uśmiechnął – jego zdaniem
– wzgardliwie.
– Mówiłem, że dla mnie wiek nie ma
znaczenia. Uwielbiam starsze, dojrzałe kobiety. Jesteście takie… wspaniałe. Macie
więcej tłuszczyku niż te wszystkie małolaty, które się wiecznie odchudzają. Poza
tym bardziej potrzebujecie rozkoszy, którą ja mogę wam dać. I poza tym macie
najczęściej swoje mieszkania. Ty mieszkasz tutaj? – upewnił się.
Oszołomiona Gąska patrzyła z
niedowierzaniem. Pijany czy nie, ale filozofia życiowa wyglądała na
przemyślaną.
– Wiesz, ale ja nie lubię młodszych –
powiedziała jeszcze w miarę kulturalnie.
Podszedł jeszcze bliżej.
– Mam uwierzyć, że tego nie chcesz?
– Nie musisz, ale tak –
odpowiedziała i weszła do klatki razem z sąsiadem. A małoletni mistrz dawania
rozkoszy rozpłynął się w wieczornym mroku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz