poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Bzdety internety

Ostatnio coraz częściej słyszę od znajomych osób, że oni to nie mają profilu na Facebooku albo jeśli nawet mają, to nie bardzo mają ochotę przeznaczać na to czas. Nawet nie to, żeby świadomie, po prostu jest tyle innych rzeczy wokół do zrobienia. W podobnym tonie padają nieraz wypowiedzi na temat oglądania seriali. Mało kto przyzna się do ich regularnego oglądania, bo przecież obciach. Chyba że chodzi o zaplanowane oglądanie na płytkach dvd, ew. w internecie. O, to tak. Natomiast oglądanie seriali w telewizji – przypomnijmy: systematyczne – świadczy o nadmiarze wolnego czasu i nieumiejętności zagospodarowania go. Podobnie jest z siedzeniem w necie.
Co do serwisów społecznościowych, to nie ukrywam, że długo nie umiałam z nich korzystać. Wolałam raczej czytać teksty ciągłe (nawet jeśli były w sieci), ew. dyskusje na forum, ale nie brałam w nich czynnego udziału. Byłam na jakimś Gronie, potem ­– naszej-klasie, teraz na Facebooku. I co? W pewnym momencie miałam wrażenie, że znajomych raczej zaczęło ubywać. Pozornie można było spotkać za to wiele nowych osób. Owszem, z Grona wyniosłam jedną, do dziś trwającą znajomość. Za to reszta… No nie wiem, może to ja miałam złe podejście. Wydawało mi się bowiem, że skoro ktoś zaczepia czy dodaje do znajomych, to chce naprawdę się zapoznać. Oczekiwałam jednak „skonsumowania” tej znajomości w świecie realnym. Internet miał być takim punktem zaczepienia, ale nie środowiskiem życia. Sądziłam tak, odwiedzając serwisy randkowe (i myślę, że sporo innych osób też, ale ci, którym się tam nie udało, niespecjalnie lubią się do tego przyznawać), miałam na to nadzieję, fajnie pisząc z kimś z forum tematycznego – ale dzień lub dwa, a nie parę lat. Wydawało mi się to oczywistym, bo skoro nie jesteśmy bytami wirtualnymi, to i takie powinno być nasze życie. Realne, konkretne, namacalne...
Im bardziej jednak tej rzeczywistości łaknęłam, tym mniej jej miałam. Stopniowo zaczęłam się na to godzić. Przestałam proponować spotkania na kawę czy wspólne wyjścia (nie mówię o randkach), nie było potrzeby wysyłania sms-ów, w sumie nawet nie trzeba było dzwonić i pytać, co słychać, bo wystarczyło zerknąć na status. Życie przeniosło się „tam”.
Znów, nie zaczęłam od serwisów społecznościowych. Wciągnęły mnie fora tematyczne, a bardziej od artykułu prasowego interesowały mnie komentarze internautów, choć szokowały mnie niektóre poglądy, ale i forma wypowiedzi – niekiedy bardzo agresywna. Zaczęłam łapać zasady netykiety oraz internetowe słownictwo. Nie mam o nim najlepszego zdania. Poza skrótami, nie ukrywam, że czasem przydatnymi (ileż szybciej pisze się „btw.” niż „swoją drogą” albo „IMO” niż „moim zdaniem” – a jaka oszczędność w sms-ach na znakach), jest ono niestety na coraz niższym poziomie, nawet w porównaniu do jego poziomu sprzed dziesięciu lat (tak, wtedy już istniał ten świat – czego czasem nie ogarnia współczesna młodzież). Wypowiadający się w sieci czują się anonimowi, więc bezkarni, zatem wydaje im się, że mogą pisać, co i jak chcą: niegramatycznie, nieortograficznie, wulgarnie i prymitywnie. O ile te dwie pierwsze cechy można jakoś przeżyć (jak też celowo niewypunktowany brak polskich znaków, bo to niekiedy wiąże się z możliwościami sprzętu, którego używamy), to dwie pozostałe bardzo zasmucają. Choć jest to również jakiś znak czasów: mnie się wydaje (słowo klucz), że ktoś odważnie bluzga, tymczasem bywają środowiska, gdzie tak po prostu się mówi – a więc i pisze.
Widać to na stronach serwisów społecznościowych. Facebook ma dumną zasadę, że należy podawać prawdziwe dane, więc mniej jest osób kryjących się za pseudonimami, zresztą znajomi i tak często je znają, tak samo zresztą jak bogactwo i skład osobniczej leksyki. Tu jednak akurat mniej o formę mi chodzi. Nawet bowiem jeśli ktoś pisze nad wyraz wzorcowo, to wciąż wolałabym, żeby tak do mnie… mówił. Po prostu. Tymczasem prawdziwy kontakt zaczyna być zastępowany zdawkowymi formułkami, statusami i udostępnianymi ciekawostkami. Z jednej strony, owszem, poznajemy być może inną stronę danej osoby, dotychczas mniej znaną. Ale z drugiej, czy nie fajniej byłoby o tym po prostu się dowiedzieć…? Takie „poznawanie się” to trochę jakby podglądactwo. Zresztą czasem bez tego „jakby”, bo w sieci – nawet jeśli bardzo się staramy – trudno ukryć się przed obserwacją. Kończy się na tym, że pozornie dużo wiemy o danej osobie, nie widzimy zatem potrzeby, by się z nią częściej widywać (albo wcale do tego nie dążymy), bo po co? Powstaje przy tym złudzenie, że prowadzimy jakieś niesłychanie bogate życie towarzyskie, że jesteśmy w centrum uwagi lub sami znajdujemy się bliżej kogoś przez nas cenionego (nie mam na myśli „elyty celebryckiej”). A potem przychodzi długi weekend i wpatrujemy się z oczekiwaniem w ekran, czekając na to, by ktoś pojawił się na czacie. Sami przy tym się ukrywamy z naszą obecnością, bo wstyd przyznać, że nie mamy innych planów. I czekamy…
Nie należy jednak demonizować. Owszem, czasem wpadam w pułapkę zacierania się granic świata realnego i netowego, i od awatarów oczekuję bycia ludźmi. ;) Ale przecież serwisy społecznościowe to nic złego. Jak wspominałam wyżej, mam przynajmniej jednego kumpla z takich stron. Zaczynają też pojawiać się też nowe osoby, czas pokaże, co z tego wyniknie. Ważne jednak, by świat wirtualny nie przesłonił nam rzeczywistego oraz by mądrze korzystać z jego zasobów. Fajnie, że coraz więcej rzeczy w sieci można kupić czy wypromować. Również dzięki netowi zaczynam poznawać kociarzy i powoli wchodzić w kocie środowisko. Z drugiej strony, nie musiałam sięgać po pomoc Facebooka, by poznać przemiłą panią ze sklepu zwierzowisko, z którą bardzo fajnie mi się rozmawia – chociaż ona nie ma kota.;) A gdyby nie było Facebooka, to chcąc mieć kontakt z kociarzami, musiałabym wybrać się do rzeczywistego schroniska czy domów opieki nad kotami.

Myślę, że gdybym miała więcej obowiązków, kwestia serwisów społecznościowych rozwiązałaby się sama w sposób naturalny. Jednak jest, jak jest, i nie widzę powodu, by nie korzystać z dobrodziejstw cywilizacji. Ważny jest umiar i złoty środek, jak zwykle zresztą. Pilnuję poza tym przestrzegania zasady: nie dyskutuje się z idiotami. Sprowadzą cię do swojego poziomu, a potem pokonają doświadczeniem. Dziękuję, wolę ten czas przeznaczyć na cokolwiek innego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz