Kończyły się święta. Gąska rozpakowała
ciasta od mamy, sprzątnęła tacki po swoich, rozejrzała się po kuchni ostatni
raz – tak, wszystko było na swoim miejscu, ogarnięte i porządnie poukładane. Można
było usiąść z herbatą i małym kawałkiem ciasta… nie, z samą herbatą. Gorzką. Uśmiechnęła
się do siebie, bo czuła się bardzo dobrze. Był czas na spotkania z rodziną,
dobre jedzenie i niespieszne rozmowy przy stole. A teraz święta się kończą, a
ona siedzi sobie spokojnie w posprzątanym mieszkaniu i nie myśli, ile z
świątecznych kalorii musi zrzucić. Nic nie musi. Nie tak, jak niektóre koleżanki,
które wciąż myślą o linii – a raczej o niej gadają, usprawiedliwiając się tym,
że zajadają stresy. Wiadomo zaś, że w święta nie ma czasem wyjścia i nawet jak
się kogoś w rodzinie za bardzo nie lubi, to trzeba z nim przy tym stole usiąść.
Ba, żeby tylko w święta… Gąska przypomniała sobie Zuzię. Tak naprawdę to była
żona jej przyjaciela, Wojtka, ale jakoś się dogadały. Może dlatego, że Zuzia
wiedziała, że ich znajomość trwa naprawdę tak długo, że gdyby chcieli, dawno
byliby razem. Może Zuzia nie uważała Gąski za rywalkę, no bo Gąska ani urodą,
ani kobiecym rozumem nie grzeszyła. Nie raz i nie dwa Zuzia dawała to
(zazwyczaj nieświadomie) do zrozumienia. A z kolei Gąska była dobrym materiałem
na powiernika, bo miała dużo czasu, natomiast nie mogła licytować się na ilość
i jakość problemów małżeńskich.
Tak naprawdę więcej problemów przyczyniała
Zuzi mama Wojtka niż Wojtek, który był dobrym chłopcem, większych kłopotów w domu nie
sprawiał, pieniądze przynosił do domu, nie pił, nie palił. I niezłe ciasteczko.
Przy tym uczciwy i prostolinijny. Zuzia uznała go za dobry materiał na męża, a
Wojtek nawet się nie zorientował, jak się oświadczył i ożenił. Wydawało się, że
Zuzia ma, co chciała. Taa…
Na początku wszystko wyglądało
normalnie. Zresztą w tym okresie mieli ze sobą słaby kontakt (tzn. Gąska i Wojtki), no ale to normalne. Młode
małżeństwo, Gąska nie chciała się wtrącać w ich życie. Jak się sobą nacieszą,
to wrócą do ludzi. Poza tym na spotkania z Wojtkiem już nie liczyła, a trójkąty
to słaby układ, nawet jeśli tylko w kawiarni. Ale że mieszkali blisko siebie,
to zaczęli na siebie wpadać. A dokładniej Gąska i Zuzia. Wojtek pracował w
biurze, a Zuzia chwilowo była bez pracy. Planowała otworzyć własną działalność,
ale wiadomo, jak to zaraz po ślubie. A to mieszkanie ogarniać, a to dokumenty pozmieniać, wszystko musi potrwać. I przyzwyczaić się do nowego życia – bądź
co bądź, trochę się pozmieniało… Więc dziewczyny spotykały się w osiedlowych
sklepikach, najpierw przypadkiem, potem powoli zaczynały się umawiać, a w końcu
nawet jedna drugiej coś załatwiała – i na odwrót. Wojtek był nawet zadowolony,
że jego żona polubiła jego koleżankę. Parę razy wprawdzie Gąska miała wrażenie,
że między młodymi małżonkami widać jakieś niedobre iskry, gdy do nich
przychodziła (zapowiedziana!), i
obawiała się, że to z powodu jej wizyt. Niedawno jednak się okazało, że powód
był inny. I wyjawiła go Zuzia.
– Słuchaj – powiedziała Gąsce
któregoś razu, gdy spotkały się na przedpołudniowej kawie. Czasem tak sobie
umilały życie. – Muszę ci coś powiedzieć, bo dłużej nie wytrzymam, a może mi
coś doradzisz, bo znasz Wojtka i jego rodzinę dłużej.
Gąsce zrobiło się nieprzyjemnie. Nie
chciała występować przeciw przyjacielowi, nie wiedziała, o co chodzi z jego
rodziną. Zresztą, miał tylko matkę, żadnego rodzeństwa… Zaraz, zaraz… Tymczasem
Zuzia mówiła:
– Głupio mi o tym mówić, ale nie
wytrzymam. Jak poznałam Wojtka, to wydawało mi się, że to idealny kandydat na
męża. I owszem, to dobry człowiek. Ale kompletnie nic nie potrafi w domu
zrobić! Nie chodzi o kładzenie glazury,
tylko takie ogólne, wiesz, zarządzanie domem. Czy wiesz, że on nigdy rachunków
sam nie zapłacił? Przecież on jest po trzydziestce! A jak go zapytałam, do
kiedy czynsz mamy zapłacić, to powiedział, że spyta mamy…
– Chwila – przerwała jej Gąska. – Co
ty mówisz, co ma do tego matka?
– Dobre pytanie. Po prostu mamusia
wszystkim zarządza. Też myślałaś, że mieszkanie należy do niego? No widzisz.
Formalnie tak jest, ale tylko na papierze. Przecież zawdzięcza je mamusi, przecież ona
dała mu na wkład, żeby mógł wziąć kredyt, razem je wybierali, meblowali… I Wojtuś
traktuje ją jak gospodynię. A ja tam mam, owszem, prawo mieszkać, ale firanek
nie mogę zmienić bez zgody mamusi. Tak! Nawet dzwoniłam do niej w tej sprawie,
ale ona, wiesz, Zuziu, nie wiem, jak chcesz, to zmień, ale ja się lepiej znam,
przecież ja mam dobry gust – tak mi powiedziała! To co, ja nie mam, skoro jej
syna sobie wzięłam? Tylko ona uważa, że to on mnie zaszczycił swoją uwagą! I
mówi dalej, że oczywiście, ona nie broni, jak chcesz, to zmień… Wiesz, co się
stało, jak zmieniłam? Przyszła do nas, bo przychodzi co kilka dni – niby po drodze
ze sklepu, przypadkiem, akurat się zasapała i musiała natychmiast wody się
napić… Jasne, zasapała się po drodze. A na trzecie piętro po schodach to weszła
bez zadyszki. Jak zobaczyła nowe firanki, wiesz, te, co ci pokazywałam, to
tylko poczerwieniała. Akurat Wojtek wrócił, więc nic nie powiedziała. Tylko wieczorem
do niego zadzwoniła, że czuje się niepotrzebna, że nic nie robi dobrze i ona
oczywiście rozumie, że żona jest najważniejsza i z jej zdaniem musi się liczyć,
tylko że ona się o te firanki do naszego mieszkania tak starała… Bo to były
specjalnie sprowadzane, żeby w jakimś tam stylu były i pasowały do jej
kolejnego dziadowskiego prezentu, tej komody, która nam zawala trzy czwarte
przedpokoju i przez którą miałam przez miesiąc ciągle poobijany bok. I co na to
Wojtek? Przeprosił mamę, powiedział, że się z nią zgadza, że zrobiłam to za
jego plecami i że on ze mną porozmawia. Jak mu powiedziałam, że mama się
przecież zgodziła na zmianę firanek, to powiedział, że ona jest starszą
kobietą, powinnam zrozumieć, że starała się być delikatna, ale że jej przykro. I
że to taki drobiazg, że powinnam jej ustąpić!
Gąska coraz szerzej otwierała oczy. Znała
mamę Wojtka, to znaczy myślała, że ją zna. Taka miła kobieta… Zuzię znała
krócej. Z drugiej strony, Wojtek naprawdę długo się nie żenił, choć poznawał
wiele dziewczyn i naprawdę miał powodzenie. Tyle że te dziewczyny szybko znikały.
Wojtek zawsze mówił, że nie wyszło, a Gąska wierzyła, bo jej przecież też nie
wychodziło. A może coś było na rzeczy…?
Zuzia spojrzała na nią znad
szklanki.
– Możesz mi nie wierzyć. Jesteś w
ogóle pierwszą osobą, której to mówię, ale to wszystko prawda. Ta kobieta nie
chce wypuścić Wojtka z rąk, a on nie widzi, że daje się jej manipulować. Nie wiem,
jak i co mu w ogóle powiedzieć, żeby przejrzał na oczy. Przecież to jego matka…
No nic, zobaczymy. Niedługo święta, będziemy musieli jakoś się spotkać przy
stole. Na szczęście będą moi rodzice… Tylko w co ja się ubiorę, bo „mamusia”
też mnie ciągle ogląda i pyta, czemu nie mówiłam, że jestem w ciąży. A wiesz,
że na razie dzieci nie chcemy. Ona też wie. I musi po pierwsze mi okazywać
swoje niezadowolenie z tego powodu, a z drugiej – daje do zrozumienia, że coraz
grubsza jestem… Ech.
Na tym skończyły, bo obie musiały
wracać do swoich zajęć. Wbrew pozorom kobieta domowa nie siedzi tylko na
ploteczkach i kawie. Nie miały czasu już porozmawiać przed świętami, bo
wiadomo, ile kobieta ma obowiązków. Nawet Gąska, bez męża i dzieci, ostro
wzięła się do porządków. Co to, singielka nie może świąt szykować? Wymyła okna,
uprała firanki – tyle wystarczyło, by zapachniało wiosną i świętami w
mieszkaniu. A po wypucowaniu reszty mieszkania doszedł zapach ciast i było
cudnie. Wprawdzie nie obeszło się bez drobnych wpadek – a to, kupując między
innymi składniki do drożdżowego ciasta, wróciła ze sklepu bez drożdży, a to
piorąc firanki, ustawiła pralkę i ją włączyła – zapomniała tylko włożyć firanek…
Ale ojej, w końcu każdemu może się zdarzyć, a tak naprawdę to nic się nie
stało. Drożdże dokupiła, a firanki po prostu wrzuciła, uprzednio wyłączając
pralkę (na szczęście ładowana od góry). W tym wszystkim miała cudowną
świadomość, że NIKT nie skrytykuje jej starań. A docenić sama siebie to ona już
potrafiła. Tak więc święta Gąsce upłynęły w spokoju i zadowoleniu, choć wracała
od rodziców do pustego domu. Teraz, siedząc przy gorzkiej herbacie,
zastanawiała się, jak te dwa dni minęły Zuzi…
Gorzka i bez ciasta. A teściowe to zlote kobiety. Powinno się je stawiać w muzeach ;)
OdpowiedzUsuńPoza moją, która wyjątkowo jest cudowna.
Słyszałam o drugim takim wyjątku. ;) A i tak nie wiem, komu wierzyć, bo sama nie doświadczyłam.
UsuńLepiej mieć się na bacznosci ;)
Usuń