poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Poświąteczna Gąska

Kończyły się święta. Gąska rozpakowała ciasta od mamy, sprzątnęła tacki po swoich, rozejrzała się po kuchni ostatni raz – tak, wszystko było na swoim miejscu, ogarnięte i porządnie poukładane. Można było usiąść z herbatą i małym kawałkiem ciasta… nie, z samą herbatą. Gorzką. Uśmiechnęła się do siebie, bo czuła się bardzo dobrze. Był czas na spotkania z rodziną, dobre jedzenie i niespieszne rozmowy przy stole. A teraz święta się kończą, a ona siedzi sobie spokojnie w posprzątanym mieszkaniu i nie myśli, ile z świątecznych kalorii musi zrzucić. Nic nie musi. Nie tak, jak niektóre koleżanki, które wciąż myślą o linii – a raczej o niej gadają, usprawiedliwiając się tym, że zajadają stresy. Wiadomo zaś, że w święta nie ma czasem wyjścia i nawet jak się kogoś w rodzinie za bardzo nie lubi, to trzeba z nim przy tym stole usiąść. Ba, żeby tylko w święta… Gąska przypomniała sobie Zuzię. Tak naprawdę to była żona jej przyjaciela, Wojtka, ale jakoś się dogadały. Może dlatego, że Zuzia wiedziała, że ich znajomość trwa naprawdę tak długo, że gdyby chcieli, dawno byliby razem. Może Zuzia nie uważała Gąski za rywalkę, no bo Gąska ani urodą, ani kobiecym rozumem nie grzeszyła. Nie raz i nie dwa Zuzia dawała to (zazwyczaj nieświadomie) do zrozumienia. A z kolei Gąska była dobrym materiałem na powiernika, bo miała dużo czasu, natomiast nie mogła licytować się na ilość i jakość problemów małżeńskich.
Tak naprawdę więcej problemów przyczyniała Zuzi mama Wojtka niż Wojtek, który był dobrym chłopcem, większych kłopotów w domu nie sprawiał, pieniądze przynosił do domu, nie pił, nie palił. I niezłe ciasteczko. Przy tym uczciwy i prostolinijny. Zuzia uznała go za dobry materiał na męża, a Wojtek nawet się nie zorientował, jak się oświadczył i ożenił. Wydawało się, że Zuzia ma, co chciała. Taa…
Na początku wszystko wyglądało normalnie. Zresztą w tym okresie mieli ze sobą słaby kontakt (tzn. Gąska i Wojtki), no ale to normalne. Młode małżeństwo, Gąska nie chciała się wtrącać w ich życie. Jak się sobą nacieszą, to wrócą do ludzi. Poza tym na spotkania z Wojtkiem już nie liczyła, a trójkąty to słaby układ, nawet jeśli tylko w kawiarni. Ale że mieszkali blisko siebie, to zaczęli na siebie wpadać. A dokładniej Gąska i Zuzia. Wojtek pracował w biurze, a Zuzia chwilowo była bez pracy. Planowała otworzyć własną działalność, ale wiadomo, jak to zaraz po ślubie. A to mieszkanie ogarniać, a to dokumenty pozmieniać, wszystko musi potrwać. I przyzwyczaić się do nowego życia – bądź co bądź, trochę się pozmieniało… Więc dziewczyny spotykały się w osiedlowych sklepikach, najpierw przypadkiem, potem powoli zaczynały się umawiać, a w końcu nawet jedna drugiej coś załatwiała – i na odwrót. Wojtek był nawet zadowolony, że jego żona polubiła jego koleżankę. Parę razy wprawdzie Gąska miała wrażenie, że między młodymi małżonkami widać jakieś niedobre iskry, gdy do nich przychodziła (zapowiedziana!),  i obawiała się, że to z powodu jej wizyt. Niedawno jednak się okazało, że powód był inny. I wyjawiła go Zuzia.
– Słuchaj – powiedziała Gąsce któregoś razu, gdy spotkały się na przedpołudniowej kawie. Czasem tak sobie umilały życie. – Muszę ci coś powiedzieć, bo dłużej nie wytrzymam, a może mi coś doradzisz, bo znasz Wojtka i jego rodzinę dłużej.
Gąsce zrobiło się nieprzyjemnie. Nie chciała występować przeciw przyjacielowi, nie wiedziała, o co chodzi z jego rodziną. Zresztą, miał tylko matkę, żadnego rodzeństwa… Zaraz, zaraz… Tymczasem Zuzia mówiła:
– Głupio mi o tym mówić, ale nie wytrzymam. Jak poznałam Wojtka, to wydawało mi się, że to idealny kandydat na męża. I owszem, to dobry człowiek. Ale kompletnie nic nie potrafi w domu zrobić! Nie chodzi o  kładzenie glazury, tylko takie ogólne, wiesz, zarządzanie domem. Czy wiesz, że on nigdy rachunków sam nie zapłacił? Przecież on jest po trzydziestce! A jak go zapytałam, do kiedy czynsz mamy zapłacić, to powiedział, że spyta mamy…
– Chwila – przerwała jej Gąska. – Co ty mówisz, co ma do tego matka?
– Dobre pytanie. Po prostu mamusia wszystkim zarządza. Też myślałaś, że mieszkanie należy do niego? No widzisz. Formalnie tak jest, ale tylko na papierze. Przecież zawdzięcza je mamusi, przecież ona dała mu na wkład, żeby mógł wziąć kredyt, razem je wybierali, meblowali… I Wojtuś traktuje ją jak gospodynię. A ja tam mam, owszem, prawo mieszkać, ale firanek nie mogę zmienić bez zgody mamusi. Tak! Nawet dzwoniłam do niej w tej sprawie, ale ona, wiesz, Zuziu, nie wiem, jak chcesz, to zmień, ale ja się lepiej znam, przecież ja mam dobry gust – tak mi powiedziała! To co, ja nie mam, skoro jej syna sobie wzięłam? Tylko ona uważa, że to on mnie zaszczycił swoją uwagą! I mówi dalej, że oczywiście, ona nie broni, jak chcesz, to zmień… Wiesz, co się stało, jak zmieniłam? Przyszła do nas, bo przychodzi co kilka dni – niby po drodze ze sklepu, przypadkiem, akurat się zasapała i musiała natychmiast wody się napić… Jasne, zasapała się po drodze. A na trzecie piętro po schodach to weszła bez zadyszki. Jak zobaczyła nowe firanki, wiesz, te, co ci pokazywałam, to tylko poczerwieniała. Akurat Wojtek wrócił, więc nic nie powiedziała. Tylko wieczorem do niego zadzwoniła, że czuje się niepotrzebna, że nic nie robi dobrze i ona oczywiście rozumie, że żona jest najważniejsza i z jej zdaniem musi się liczyć, tylko że ona się o te firanki do naszego mieszkania tak starała… Bo to były specjalnie sprowadzane, żeby w jakimś tam stylu były i pasowały do jej kolejnego dziadowskiego prezentu, tej komody, która nam zawala trzy czwarte przedpokoju i przez którą miałam przez miesiąc ciągle poobijany bok. I co na to Wojtek? Przeprosił mamę, powiedział, że się z nią zgadza, że zrobiłam to za jego plecami i że on ze mną porozmawia. Jak mu powiedziałam, że mama się przecież zgodziła na zmianę firanek, to powiedział, że ona jest starszą kobietą, powinnam zrozumieć, że starała się być delikatna, ale że jej przykro. I że to taki drobiazg, że powinnam jej ustąpić!
Gąska coraz szerzej otwierała oczy. Znała mamę Wojtka, to znaczy myślała, że ją zna. Taka miła kobieta… Zuzię znała krócej. Z drugiej strony, Wojtek naprawdę długo się nie żenił, choć poznawał wiele dziewczyn i naprawdę miał powodzenie. Tyle że te dziewczyny szybko znikały. Wojtek zawsze mówił, że nie wyszło, a Gąska wierzyła, bo jej przecież też nie wychodziło. A może coś było na rzeczy…?
Zuzia spojrzała na nią znad szklanki.
– Możesz mi nie wierzyć. Jesteś w ogóle pierwszą osobą, której to mówię, ale to wszystko prawda. Ta kobieta nie chce wypuścić Wojtka z rąk, a on nie widzi, że daje się jej manipulować. Nie wiem, jak i co mu w ogóle powiedzieć, żeby przejrzał na oczy. Przecież to jego matka… No nic, zobaczymy. Niedługo święta, będziemy musieli jakoś się spotkać przy stole. Na szczęście będą moi rodzice… Tylko w co ja się ubiorę, bo „mamusia” też mnie ciągle ogląda i pyta, czemu nie mówiłam, że jestem w ciąży. A wiesz, że na razie dzieci nie chcemy. Ona też wie. I musi po pierwsze mi okazywać swoje niezadowolenie z tego powodu, a z drugiej – daje do zrozumienia, że coraz grubsza jestem… Ech.

Na tym skończyły, bo obie musiały wracać do swoich zajęć. Wbrew pozorom kobieta domowa nie siedzi tylko na ploteczkach i kawie. Nie miały czasu już porozmawiać przed świętami, bo wiadomo, ile kobieta ma obowiązków. Nawet Gąska, bez męża i dzieci, ostro wzięła się do porządków. Co to, singielka nie może świąt szykować? Wymyła okna, uprała firanki – tyle wystarczyło, by zapachniało wiosną i świętami w mieszkaniu. A po wypucowaniu reszty mieszkania doszedł zapach ciast i było cudnie. Wprawdzie nie obeszło się bez drobnych wpadek – a to, kupując między innymi składniki do drożdżowego ciasta, wróciła ze sklepu bez drożdży, a to piorąc firanki, ustawiła pralkę i ją włączyła – zapomniała tylko włożyć firanek… Ale ojej, w końcu każdemu może się zdarzyć, a tak naprawdę to nic się nie stało. Drożdże dokupiła, a firanki po prostu wrzuciła, uprzednio wyłączając pralkę (na szczęście ładowana od góry). W tym wszystkim miała cudowną świadomość, że NIKT nie skrytykuje jej starań. A docenić sama siebie to ona już potrafiła. Tak więc święta Gąsce upłynęły w spokoju i zadowoleniu, choć wracała od rodziców do pustego domu. Teraz, siedząc przy gorzkiej herbacie, zastanawiała się, jak te dwa dni minęły Zuzi…

3 komentarze:

  1. Gorzka i bez ciasta. A teściowe to zlote kobiety. Powinno się je stawiać w muzeach ;)
    Poza moją, która wyjątkowo jest cudowna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słyszałam o drugim takim wyjątku. ;) A i tak nie wiem, komu wierzyć, bo sama nie doświadczyłam.

      Usuń
    2. Lepiej mieć się na bacznosci ;)

      Usuń