wtorek, 4 marca 2014

Wolę robić pierogi

Żeby nie było monotonnie, to dziś nie o facetach. Tym bardziej że na Ukrainie wciąż się dzieje niedobrze. Strach pomyśleć, co będzie dalej. Jakie będą tego skutki dla Ukrainy. A jakie dla nas.

Pisałam kiedyś trochę o tym, jak to nie znam się na polityce. Niestety, wcięło mi ten wpis (no dobrze, nie zrobiło się samo, coś tam poprawiałam, poprawiałam – i skasowałam, najwyraźniej nieodwracalnie). Drugi raz tego nie napiszę. Przypomnę więc tylko, że na polityce znam się tak „po swojemu”. Nie aspiruję do miana politologa ani eksperta. Staram się być na bieżąco z aktualnościami, zwłaszcza teraz, gdy tak niespokojnie jest na wschodzie. Myślę, że podobne odczucia mamy wszyscy: że to straszne, co się tam dzieje. Jestem jednak zwykłym człowiekiem, nie za bardzo mogę wpłynąć na tę sytuację, więc tylko tak sobie myślę o różnych rzeczach z tym się wiążących.
Zazwyczaj przerażają mnie relacje na żywo z takich wydarzeń. To coś niesamowitego: na placu toczy się walka, prawdziwa przecież, a przed kamerą stoi dziennikarz i odpowiada na pytania dotyczące sytuacji za jego plecami, zadawane ze studia. Nie mówię, że on nie odczuwa emocji, ale jednak dla mnie to takie nie na miejscu... Wolę szczerze mówiąc czytać relacje w gazetach lub widzieć korespondenta w studiu, a nie na tle teatru działań. Naturalnie nie jest to pierwszy reportaż tego typu, jaki widziałam. Pierwszy raz takiego w pewnym sensie szoku doświadczyłam, kiedy oglądałam na przypadkowo włączonym ekranie telewizora, jak uderzają samoloty w nowojorskie wieżowce WTC. Był jedenasty września, a ja miałam wrażenie nierealności. To nie był film, pokazywano coś, co dzieje się w tej chwili, chociaż na innym kontynencie. Nikt nie wiedział, jak zakończy się to wydarzenie, bo nie było scenariusza, a ludzie w samolotach i płonących wieżowcach umierali naprawdę. A jednak trudno było w to do końca uwierzyć. Nawet teraz nie bardzo potrafię… A Ukraina przecież jest tuż obok. Byłam tam parę razy: i we Lwowie, w Kijowie (na Majdanie też), w Humaniu i na Krymie. Pamiętam, jak wysiadałam w Symferopolu – z ogromną ulgą, bo podróż była bardzo długa. A teraz to już nigdy nie będzie takie samo.
Technika jest oczywiście w wielu przypadkach bardzo pożyteczna, ale to jednak niesamowite – obok toczą się walki, a ty siedzisz przed ekranem telewizora i na to patrzysz. W każdej chwili możesz wyłączyć odbiornik i odciąć się od tego, ale ludzie tam – dalej giną. Tylko za co?
Zagubiłam się trochę w tym ukraińskim konflikcie. Nie do końca już wiem, od czego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Z jakiego powodu ci ludzie wyszli na Majdan. Akurat ten moment zbiegł się trochę z moim „wyjazdem w Bieszczady” – czyli totalnym odcięciem się od świata zewnętrznego. Tylko przypadek sprawił, że wybrałam akurat ten czas. Oczywiście docierały do mnie informacje, że „wciąż się dzieje”, nawet „wyjazd w Bieszczady” nie pomógł, ale na szczęście nie mam tam nikogo, o kogo musiałabym się bać, mogłam więc sobie pozwolić na pewne odcięcie się od złej rzeczywistości. Zatem nie śledziłam newsów na bieżąco, ale mimo wszystko łatwiej mi chyba ogarnąć to, co dzieje się teraz, zobaczyć mechanizmy rozwoju wydarzeń, niż wskazać ich genezę.
Teraz to już polityka, przetasowania układów i obszarów wpływów. Na pewno nie po to protestujący na Majdanie ludzie wyszli z domów, porzucili rodziny i zaryzykowali zdrowie czy nawet życie. Zastanawiam się, jak bardzo musiało być im źle, by coś takiego zrobić. A z kolei – czy w takim razie nam, tutaj w Polsce, jest dobrze? Wprawdzie narzekamy, krytykujemy i faktycznie jest coraz trudniej osiągnąć takie minimum poczucia bezpieczeństwa, jakie dają stała praca czy mieszkanie, to jednak wciąż więcej mamy niż nie mamy. Jest trudniej to osiągnąć, ale nie jest to niemożliwe. Pytanie, czy to nie rozleniwia za bardzo. (Co nie znaczy, że namawiam do wyjścia z domów i budowania barykad...).

Trudny temat polityka. Zwłaszcza dla osoby tak mało ogarniętej w świecie gier, w które nieustannie grają ludzie – nawet na takim najprostszym społecznie poziomie. Próbuję je zrozumieć, próbuję brać w nich udział – ale kiedy już totalnie się zagubię, to patrzę na mojego kochanego kota, śpiącego obok na poduszce, i wiem, co by mi odpowiedział, gdybym zapytała: Kociu, ale po co mi to wszystko wiedzieć? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz