Jedną z bezdyskusyjnych kobiecych
cech jest skłonność do przesady. Jak kobieta coś zacznie, to nie umie przestać.
Widać to na przykład wtedy, gdy kobieta przeciera zakurzony stolik, po czym
trzy godziny później, gdy już wyfroterowała podłogi, odkurzyła dywany, a
wcześniej zmieniła pościel, dochodzi do wniosku, że przydałoby się jeszcze
odmalować. ;) Albo gdy zabraknie jej proszku do pieczenia, więc idzie po niego
i wraca z trzema wyładowanymi do granic możliwości siatami. (Nie, nie tylko
proszku :P). Lub gdy przy okazji rozliczania swojego faceta ze znowu
niezłożonych skarpetek, przy okazji, za jednym zamachem, wypomni mu jego zbyt
niskie zarobki, niedocenianie jej poświęcenia, a w ogóle to wyłysiał.
I tak właśnie rozpędziły się
feministki, walcząc o równouprawnienie kobiet. Naprawdę doceniam fakt, że
dzięki tym staraniom nie muszę szukać męża, jako alternatywę mając bycie
zdziwaczałą z definicji rezydentką w domu bogatszych krewnych (albo po prostu
krewnych). Fajnie, że nie muszę być z założenia głupsza, że przyznano mi status
istoty myślącej, że nie muszę przybierać męskiego imienia, gdy chcę zaistnieć w
świecie kultury. Super, że liczba możliwych zawodów przestała się ograniczać do
bycia guwernantką – do czasu wyjścia za mąż, a mogę wsiąść na traktor czy –
bardziej współcześnie – wózek widłowy. Teoretycznie to wszystko mogę, a nawet
więcej.
Tylko że walcząc o te prawa,
feministki ciut się właśnie zagalopowały. Zapomniały bowiem chyba, że nadal
ktoś musi ogarnąć dom, urodzić dziecko i mieć czas na zainteresowanie się
życiem pana męża. Oczywiście, są związki partnerskie, można dzielić się
obowiązkami, on może też zająć się domem… Jasne. Fizjologii się jednak nie
przeskoczy, a uprzedzenia i stereotypy w pracy też bardzo, bardzo wolno znikają…
Wiadomo, o co chodzi. Zatrudnianie kobiet „w pewnym wieku” jest ryzykowne, bo „przecież
zaraz w ciążę zajdzie”. A potem, jak urodzi, to ciągle na zwolnieniach będzie
siedzieć. I kiedy faktycznie bierze wolne, bo dziecko chore, to są kwasy w
kadrach. Tylko że gdy na takie zwolnienie decyduje się tatuś, to szał i ekstaza…
W pracy oczywiście. W domu najczęściej i tak radzi sobie „po męsku” i jest
jednym wielkim oczekiwaniem na jej powrót z pracy i przejęcie od niego
rozwrzeszczanego bachora. Bo on przecież jest zmęczony, a ona tylko w pracy była…
Jednym słowem, cywilizacja, rozwój i
feministki trochę kobiecie życie zapaskudziły. Bo w tym wszystkim nie ma prawie
nic złego, o ile kobieta tego właśnie chce. I większość się godzi na to, bo i
ekonomia stoi za takim rozwiązaniem, i sama babeczka czuje się z tym lepiej, że
taka zaradna. Co jednak z tymi, które zwyczajnie tego nie chcą? Które wolałaby
siedzieć w domu, mieć dzieci, gotować obiady, sprzątać mieszkanie na bieżąco i
systematycznie, wymieniać niewinne ploty z sąsiadkami w sklepie, a w trudne
babskie dni po prostu móc się czasem położyć, gdy trzeba, zamiast martwić się,
czy mam wystarczającą ilość nospy w torebce i czy spotkanie służbowe skończy się
akurat, by mogła polecieć do łazienki i się ogarnąć? Co z tymi kobietami?
Przecież często są to inteligentne
babeczki, które też pokończyły szkoły i rozumieją współczesną technikę, ale
zwyczajnie chcą być tylko kobietami. Dlaczego muszą się kryć z tymi
pragnieniami? O ile finanse domowe na to pozwalają, mogłyby i chciały siedzieć
w domu. To też nielicha praca, o czym większość z nas doskonale wie. Tymczasem nie
dość, że w większości przypadków muszą szukać nieraz jakiegokolwiek zajęcia, bo
takie czasy, to jeszcze muszą ukrywać swoje prawdziwe potrzeby. Społeczeństwo
jest przy tym niewdzięczne i niesprawiedliwe. Bo kobieta marząca o karierze
zawodowej czy naukowej i na jej rzecz rezygnująca z rodziny też jest
krytykowana. Że mało kobieca, że po co to jej, że próbuje dorównać facetom, co
jej się i tak nigdy nie uda.
I weź tu bądź mądrą. ;) Pamiętam
czas, gdy obroniłam dyplom magisterski i zdawałam na studia doktoranckie. W głębi
duszy jednak miałam ogromne pragnienie, by wyjść za mąż. Z radością
zrezygnowałabym na rzecz takiej możliwości z kariery naukowej. Każdemu jednak
to, czego mniej pragnie, więc zostałam przyjęta…
Obserwuję swoje koleżanki, które
wyszły za mąż. Wbrew może pozorom, które nieraz stwarzam, uważnie słucham ich
zwierzeń, i tego, co wybrzmiewa między wierszami. Przynajmniej dwie z nich
uważam za predestynowane do zajęcia się domem, nie – pracą zawodową. Absolutnie
nie dlatego, że uważam je za głupie. Przeciwnie, są mądre i wiedzą, czego chcą.
Nie mają jednak odwagi do tego się przyznać. Zawsze jest lepiej, gdy pieniędzy
jest więcej, tłumaczą się same sobie, więc idą do pracy, by zrealizować
oczekiwania teściów i znajomych. Wreszcie mają tematy do rozmów ze znajomymi… których
jednak jakby mniej, bo nie ma na to czasu, sił, a i chęci. Założenie jest
takie, że idą pracować na chwilę, do momentu urodzenia dziecka, potem wreszcie
będą miały argument, by uzasadnić siedzenie w domu. Tyle że dziecka nie ma, bo
nie ma czasu i sił, by się tym zając, a i organizm odmawia współpracy. I takie
błędne koło trwa, aż przerywa je choroba, załamanie nerwowe czy jakiś inny
dramat…
Ogromnie się cieszę, że minęły
czasy, gdy stara panna była kimś gorszym, wyrzutkiem społecznym. Teraz nawet to
określenie coraz bardziej jest wypierane przez słowo „singielka”, „wolna”, „niezależna”.
Gdybym jednak miała swoją rodzinę, byłabym dumna, jeśli mogłabym być „zaledwie”
panią domu, kobietą „przy mężu”. Kobietki! Nie bójmy się o tym mówić. I nie
wyśmiewajmy naszych koleżanek, gdy te do takich marzeń się przyznają. W głębi
duszy bowiem czy wiele z nas nie chciałoby tego samego?
To prawda, że każdy powinien żyć według własnych pragnień, tylko jest jedno ALE. Co jeśli taka pani nagle zostaje porzucona przez męża lub gdy mąż umiera czy też ciężko choruje i nie może już pracować? Co się z nią stanie, jeśli nigdy nie pracowała? Jej wejście na rynek pracy w wieku, powiedzmy, 45 lat będzie bardzo trudne. Czy to nie jest zbyt duże ryzyko żyć na utrzymaniu męża, którego może zabraknąć? Czy po jakimś czasie tak długi okres bezczynności zawodowej nie wpływa na poczucie własnej wartości kobiety? Etos pracy, kariery i pieniędzy jest bardzo silny w naszym społeczeństwie więc nie każda potrafiłaby się od niego uniezależnić. Osobiście uważam, że kobiety, które są paniami domu ogromnie ryzykują, zawieszając się finansowo na mężczyźnie. Samodzielność = wolność. Ula
OdpowiedzUsuńWidzisz, ale naprawdę nie każda kobieta chce być samodzielna i wolna. To ma swoje plusy, ale i minusy. Co z kobietą, kiedy męża zabraknie? Ano są renty, alimenty, świadczenia socjalne etc. A co do poczucia własnej wartości - ono będzie, jeśli ona naprawdę chce być kobietą domową, a nie będzie za to szykanowana społecznie jako gorsza i głupsza. W całym tekście chodzi mi właśnie o to, o możliwość wyboru. Tylko i aż. :)
Usuń