Przyjaciółka Gąski wychodziła za mąż
i poprosiła ją na świadkową. Ach, jak bardzo Gąska się ucieszyła! Poza
dzieleniem radości przyjaciółki głowę od razu zaprzątnął jej typowo kobiecy
problem: w co się ubrać? Bo przecież i taka ważna rola, i na świadku trzeba
zrobić wrażenie… Kwestia nie była prosta, bo Gąska była wysoka i szczupła, i
trudno było jej znaleźć coś w odpowiednim rozmiarze – zarówno w długości,
tęgości, i jeszcze żeby było „nieciotkowate”. Tak więc ustaliła z rodzicami, że
pojedzie do cioci – krawcowej. Taka okazja przecież, więc uruchomiono wszelkie
środki, by mogła zabłysnąć.
Ciocia krawcowa mieszkała pod
Warszawą. Nieduża odległość, raptem dwadzieścia kilometrów, ale komunikacja
słaba i mało przyjazna. Cóż to jednak dla Gąski! Po pierwsze, która kobieta nie
poniesie nawet największych wyrzeczeń, jeśli idzie o strój! ;) Po drugie, co to
za wyrzeczenia, jazda PKS-em. No, może w lato… A pora była akurat wakacyjna.
Gąska więc wybrała ulubioną opcję: jazdę stopem. Nauczyła ją tego starsza
siostra, chyba nie wiedząc, ile frajdy jej tym sprawiła. Gąska oczywiście
słyszała, że to nieco ryzykowne, ale czymże byłoby życie bez szczypty
adrenaliny! No dobrze, może wtedy tak nie myślała. Po prostu było szybciej i
taniej. A poza tym poznawało się różnych ludzi. Gdzieś w głębi naiwnego
serduszka tliła się też nadzieja (której oczywiście, zapytana wprost, by się
wyparła!), że może spotka i kogoś wyjątkowego… Owszem, spotkała. Na szczęście
skończyło się dobrze. ;)
Było tak: lipcowy wczesny wieczór,
wracała z kolejnej przymiarki, nieco już zmęczona, spocona, i taka ogólnie –
mało świeża po całym dniu. Była jednak bardzo podekscytowana, bo termin ślubu
się zbliżał, sukni niewiele brakowało do doskonałości, a wokół pachniało lato.
Czuła energię w sobie, więc nic dziwnego, że czekanie na autobus po prostu
przerosło jej cierpliwość. Stanęła więc przy szosie i już po chwili zatrzymał
się samochód. Kierowcą był starszy mężczyzna, taki w średnim
wieku – tak oceniła z perspektyw swojej świeżo ukończonej
dwudziestki. Tak naprawdę miał ok. trzydziestu lat. Spodobał się jej. Niewiele
myśląc, skoncentrowała się więc w sobie i – mimo świadomości, że wygląda
„całodziennie” – po dwudziestu minutach trajlowania osiągnęła cel: zaproponował
jej spotkanie.
Tego samego wieczoru, tyle że dwie
godziny później, byli już na dyskotece w jednym z warszawskich klubów. Sama nie
wiedziała za bardzo, jak to się stało. Początkowa pewność, ba! nawet tupet,
ulatniały się z każdą minutą. Nie wiedziała, czy on to zauważył. Może i tak,
ale widać mu to nie przeszkadzało, bo zaproponował kolejne spotkanie.
Parę dni później Gąska, po jednej z
ostatnich przymiarek, zamiast do swojego domu, pojechała do niego. Ot, zaprosił
ją na wieczór przy grillu, a przecież nie będzie po nocy wracać, więc niech
zostanie u niego. Dobrze, zostanie. Naturalnie, była to poza, bo naprawdę się
obawiała. Rozumiała przecież, że w zwrocie „zjedzmy coś razem” nie posiłek
stanowi sedno wieczoru. Nie bardzo chciała, nie spieszyło się jej, wolała takie
romantyczne spacery przy świetle księżyca, zachodzącym słońcu... a nie grill i
już. Nie chciała też jednak, by ta znajomość już teraz się urwała, a zarazem
bała się, że decyzja o zostaniu właśnie koniec tej znajomości przyspieszy.
Nie wiedziała, co zrobić, nie miała kogo się poradzić, nie umiała nawet nazwać
swojego strachu. Popłynęła więc na fali losu. Niech się dzieje wola
czyjakolwiek.
I siedzieli wieczorem przy tym
grillu, unikając swoich spojrzeń, przez większość czasu wpatrzeni w swoje
telefony komórkowe. Czemu on się nie odzywał, ona nie wie. Sama natomiast
milczała, bo jedyne, co była w stanie powiedzieć, to że się boi. A gdzieś tam
pod skórą czuła, że akurat to go nie zainteresuje. Może nie miała racji?
Dzisiaj już nikt jej tego nie powie....
Kiedy komary rozochociły się tak, że
nie dało się wysiedzieć, trzeba było zakończyć grilla i pójść spać. Bała się
tego momentu przeraźliwie. Miliony emocji targały biedne Gąskowe ciało, serce i
umysł. Nie widać było tego na kamiennej twarzy, ale chyba jednak coś odbiło się
w postawie i gestach. W każdym razie noc minęła spokojnie i ranek powitał Gąskę
w niezmienionym stanie. ;) To ją uspokoiło na tyle, że nawet nie podniosła się,
kiedy on powiedział, że muszą już wychodzić, bo on jedzie do pracy. To jedź,
powiedziała, zamknę, jak będę wychodzić, a wieczorem się spotkamy, to oddam ci
klucze. Ale jak ty stąd wrócisz, zatroskał się (o Gąskę czy mieszkanie?), tu
nie ma blisko autobusu. Okazją, odpowiedziała…
Spotkali się jeszcze kilka razy, już
tylko w miejscach publicznych. Gąska zresztą nie miała do niego głowy, bo ślub
przyjaciółki całkiem zdominował jej myśli. Ledwo więc zarejestrowała fakt, że
pisał coraz rzadziej i coraz bardziej ogólnikowo. Któregoś dnia jednak
dostrzegła to, zastanowiła się nad tym, i postanowiła zrobić porządek. Albo mam
wielbiciela, albo nie, trzeba to rozstrzygnąć, pomyślała Gąska. I pozbyć się
głupich złudzeń. Bo Gąska wtedy taka była. Wrażliwa, ale konkretna. Szła do
przodu i trzymała swoje życie w garści, choć czasem bolało, a czasem bywało
trudno. Napisała więc z pytaniem, czy jeszcze się zobaczą i w jakim
charakterze on by widział ich znajomość, z której najwyraźniej próbuje się
wymigać. Masz rację, odpisał, nie widzę przyszłości dla naszej relacji, bo jak
wiesz, ja jestem po przejściach, a ty szukasz kogoś, z kim zwiążesz się
uczuciowo, ja ci tego nie dam. Mnie natomiast interesują tylko związki
sportowe. Przeczytała, zastanowiła się krótko: on coś trenuje? Parsknęła
śmiechem sama z siebie, ale mimo to odpisała: Czyli jakie? Odpowiedź przyszła błyskawicznie,
jakby wysłał szablon: Takie, które polegają na nieangażowaniu się emocjonalnym,
a bazą jest seks i ogólna luźna konwersacja.
Doceniła szczerość i dała sobie
spokój. A tekst sms-a podrzucała nieraz kolegom, którzy chcieli kulturalnie
wyślizgać się z niewygodnej lub przypadkowej znajomości. Okazjami jeździła
jeszcze długi czas, takiego jak on, dla którego warto by było się odważyć i
wyjść z inicjatywą, już nie spotkała. Nic dwa razy się nie zdarza... Jakoś
nigdy nic złego się jej nie przydarzyło. Może rozbrajała swoją naiwnością i
właśnie taką gąskowatością. A potem Miś kazał jej zrobić prawo jazdy i już nie
musiała łapać stopa...
Więcej szczęścia niż w pasie ;P
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna czy znam ten frazeologizm... ale domyślam się intencji. Racja. A kiedyś taki pan zaprosił mnie na lody. I jechał w ogóle wolniej, bo tak fajnie mu się mnie słuchało... :D
Usuń