Któregoś dnia odkryłam, że brakuje
mi kobiety. (Nie, to nie jest coming out :D ). Zabrakło mi bowiem kogoś, na kim
mogłabym się wzorować, kto pomógłby mi samej stać się prawdziwą kobietą. Owszem,
mężczyzna w tym procesie też ma swój udział. Ale przy jego pomocy odkrywa się
tylko jedną ze stron kobiecości, a i tak może ona nie funkcjonować zbyt dobrze.
Bardzo długo miałam kolegów. Najlepsi
przyjaciele dzieciństwa to rówieśnicy Michał i Łukasz. Z Michałem mieszkaliśmy
w jednym bloku, nasi rodzice się przyjaźnili,
a my znaliśmy się dzięki temu odkąd pamiętamy. Łukasz natomiast mieszkał w
okolicach Otwocka, gdzie spędzałam większość wakacji. Pamiętam z tego czasu
łażenie po drzewach, zbieranie pająków, jazdę na rowerze, tarzanie się na górce
w czerwonych mrówkach i sto tysięcy innych zabaw. Towarzyszyli nam najczęściej
inni jego koledzy, z rzadka – jakieś dziewczyny, ale takie, które się nie
mizdrzyły i nie były „delikatesikami”. W pewnym momencie jednak się to zaczęło
urywać, a wreszcie – definitywnie skończyło.
Mimo tego jednak wciąż szukałam
kolegów. I zaczęły się problemy, bo sama już nie umiałam rozgraniczyć, czy
widzę w nich kolegów, czy kogoś więcej – i kogo oni widzą, patrząc na mnie. Rola
kumpelki wydawała mi się bezpieczniejsza, tego się więc trzymałam. Tym bardziej
że nie potrzebowałam niczego więcej. Szukałam przyjaźni, tego mi brakowało, bo przyjaciółki – dziewczyny wciąż mi udowadniały, że nie jestem im potrzebna.
Przyszedł jednak czas, że się
zakochałam. Spotkałam kogoś, kto uświadomił mi, że jestem kobietą. I to było
niewyobrażalnie wręcz trudne, bo nagle okazało się, że nie wiem, jak nią być! Nie
umiałam! Dodatkowo nie było wokół mnie nikogo, kto by mi w tym pomógł. Owszem,
czytałam poradniki, jak się malować, jak ubierać, jak uwodzić – ale chociaż
uważam się za inteligentną i „wyuczalną”, tu potrzebowałam nie tylko książek,
ale i mentorki. Szkoda tylko, że nie zrozumiałam tego wtedy, od razu. Może
ułożyłabym sobie tamtą relację, a może – dużo wcześniej się z niej wycofała. Czasu
jednak nie cofnę. Cieszę się jednak, że spotkałam – czy w pewnym sensie
odkryłam – w moim życiu:
- Ciocię Krysię. Siostra mojego Taty, z którą miałam długo niewielki kontakt, raczej tylko z okazji spotkań rodzinnych. Zdarzyło mi się jednak, że zaczęłam z nią rozmawiać tak sobie, gdzieś na boku, o wszystkim i o niczym. Zaskoczyło mnie pozytywnie, jak ciepło i z jaką uwagą mnie potraktowała. Kontakt się zacieśnił i obecnie mogę powiedzieć, że mamy ze sobą fajną relację. Naturalnie, to moja Ciocia, ale traktuje mnie jak kobietę i z wielu spraw mogę jej się zwierzyć, w wielu problemach – zaufać, w każdej kwestii – doradzić. Bardzo to doceniam i bardzo, bardzo jestem szczęśliwa z tego powodu. Pamiętam, jak kiedyś zwierzyłam się jej, że poznałam chłopaka i kto wie… ;) Ciocia się ucieszyła, ale od razu powiedziała: „Pamiętaj, co ciocia ci powie: chłopu się nigdy całej d… nie pokazuje”. Nawiasem mówiąc, to Ciocia nie dobija mnie pytaniami „a kiedy za mąż”. Kiedyś jej powiedziałam, że po prostu nie trafiłam na nikogo odpowiedniego. Ciocia przyjęła to do wiadomości – i już.
- Panią Grażynę. Tu już w ogóle jest bardzo fajnie, bo znamy się chyba 20 lat! Czyli odkąd poszłam do liceum. Pani Grażyna uczyła mnie bowiem w liceum języka niemieckiego. Potem, na studiach, uprosiłam ją o korepetycje, bo coś ciężko mi było na lektoracie. Przy jej wsparciu zdałam Zertifikat Deutsch, a jednocześnie, przy okazji konwersacji, wypłakiwałam jej ból istnienia (taki mój prywatny Weltschmerz). Potem lekcje się skończyły, ale znajomość została, wspierana z kolei wspólnym zawodem – bo ja też poszłam uczyć, tyle że polskiego. I tak do dzisiaj chodzimy na kawę czy ciastko, a pani Grażyna cierpliwie i nieustannie – i niezwykle bezinteresownie – dodaje mi otuchy w codziennym życiu. A ja patrzę na nią i ją podziwiam.
- Panią Mariolę. To jest też ktoś niesamowity. Kobieta, którą poznałam w momencie, gdy straciłam pracę, a mieszkałam w wynajętym mieszkaniu i dopiero stawałam na nogi. Pani Mariola pomogła mi jako doradca zawodowy i psycholog jakoś się w tym odnaleźć, ale jednocześnie jej niesamowicie pozytywna energia dała mi siłę, by przetrwać okres najgorszego chyba załamania (w okresie po-Misiowym). Przy tym jest tak elegancka, że przyjemnie na nią po prostu patrzeć.
Wspominam tu kobiety, które z
różnych względów w moim życiu jakoś mi – w pewnym sensie – matkowały. :) Ale
poza nimi są i pani Małgosia, i pani Beata, i panie kosmetyczki Ania i
Patrycja, i moja dorosła już młodsza siostra, i moje koleżanki – eleganckie młode
kobiety.
Wszystkim Wam kochane dzisiaj dziękuję, że znalazłyście się w moim
życiu. :)
PS Szwagier, o sportach kobiecych będzie jednak innym razem. ;p
Taki słodziutki wpis :)
OdpowiedzUsuńBo o kobietach. :)
Usuńsportów kobiecych nie odpuszczę :-) T.
UsuńBędą, będą, spokojnie... ;)
Usuń