Czasem łapię jakiś smuteczek.
Życzliwa dusza pyta, co mi, a ja na to: To co zawsze, czyli nic. Bo w sumie –
nic. Tyle nieszczęść na świecie, żeby daleko nie szukać – na opisywanej w
poprzednim poście Ukrainie – a mi smutno. Więc nie robię dramatów, tylko staram
się: a) znaleźć źródło, źródełko, praprzyczynę tego nastroju; b) w zależności
od powodu – znaleźć remedium. Dzisiaj było łatwo: po prostu jestem znużona
wykonywaną pracą. Jestem korektorką (w porywach, jak ktoś ma gest – redaktorką),
a ponieważ jeszcze nie popadłam w rutynę, to zajęcie mnie cieszy. Tak zazwyczaj,
ale dzisiaj poczułam, że jakoś mi nie idzie. Może tekst trudny, może pogoda nie
taka, może jeszcze coś. W każdym razie, kiedy wstałam zrobić kolejną herbatę,
zrozumiałam, że uciekam od pracy. Poczułam się bardzo z siebie niezadowolona. No
bo jak to? Mam możliwość zarobku, mam warunki do pracy – a ja marudzę... No
cóż, ludzka rzecz, a kobieca – tym bardziej. Gorzej, jak na tym etapie się
zostanie. ;)
Dzisiaj poradziłam sobie z tym
zadziwiająco dobrze, szybko – i bardzo, bardzo kobieco. ;) Otóż przede wszystkim
poszłam do kuchni, by zrobić szybkie wytrawne muffinki drożdżowe „na winie”. ;)
Futrzak się plątał, ale nie za bardzo. I wyszedł z kuchni dopiero wtedy, gdy
wytarłam ostatnią szklankę i w zasadzie już nie przeszkadzał. A nie,
przepraszam. Został jeszcze podczas zamiatania podłogi. Siedział centralnie w
miejscu, które właśnie miało być ogarnięte – dumny, niewzruszony i oczywiście
po nic. Kiedy podchodziłam ze szczotką i machałam, by go odgonić, on patrzył na
mnie spokojnie i z godnością po kolei podnosił łapy. I jak tu być smutnym? ;)
Każde sprzątanie z kotem jest takie
zabawne. Trochę może wolniej to idzie, ale z drugiej strony – jakiż on jest
kochany i słodki, gdy tak „po nic” asystuje przy każdej czynności. A potem śpi
wykończony całodzienną pracą. :)
Kocio znów ma etap miziaka. Przychodzi
do łóżka, kładzie się obok, wygniecie, wymruczy, obślini – jednym słowem:
ukocha całym sobą. A jak śmiesznie potrafi nieraz w czasie zabawy podlecieć i
wyciągnąć się do mnie tak, że niby coś chce, a gdy się schylę, dostaję
szybkiego buziaka noskiem, po czym leci z powrotem do zabaweczki… Tylko na
kolana nie chce wchodzić, ale widać ten typ tak ma. Z kolei jak już przyjdzie
się przytulić, ileż to radości! Jest jak poniektórzy faceci pod tym względem: w
dzień powściągliwy do mnie, ale noce są nasze. ;) A pod innymi względami – dużo, dużo kochańszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz